Zabić Liturgię Słowa… słowem.

Piszę te słowa po tygodniu, który zostawiłem sobie na otrzeźwienie, a piszę je po raz drugi, bo już raz zamieściłem je na platformie blogowej, ale zapewne nie były dobre i Pan Bóg posługując się ludźmi, jak zwykł działać, spowodował, że zniknęły.

Rzecz dotyczy Liturgii Wigilii Paschalnej, w celebracji której miałem zaszczyt uczestniczyć w mojej macierzystej Bazylice Mniejszej. Całość przygotował zaprzyjaźniony młody ojciec franciszkanin. Jest to prezbiter obdarzony charyzmatem przyciągania do Kościoła młodych ludzi bez używania zabiegów i tricków o charakterze cyrkowym. Przy tym jest prawdziwym ascetą żyjącym zgodnie z duchem św. Franciszka. Celebracja była bardzo staranna i podniosła, pojawiło się jednak jedno ale...

A było tak: Najpierw Liturgia Ognia i uroczyste wniesienie Paschału do kościoła. Ciemne wnetrze powoli, w miarę postępu procesji, wypełniało się światłem świec, które zgromadzeni ludzie zapalali od Świętego Ognia Paschalnego. Potem celebrans podniośle i modalnie, jak należy, wykonał śpiew Exsultet. Nasuwa się co prawda pytanie, dlaczego w konwencie liczącym około czterdziestu prezbiterów i co najmniej drugie tyle braci zakonnych nie znalazł się choćby jeden diakon, który mógłby wykonać należny sobie śpiew. Celebrans jednak godnie go zastąpił.

Potem zaczęła się Liturgia Słowa i tu przyszedł zimny prysznic. Ale po kolei: Przed pierwszym czytaniem z Genesis obok ołtarza pojawił się lektor i zaczął czytać komentarz. "Objaśni wszystkim strukturę skomplikowanej i długiej sekwencji czytań" -pomyślałem. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że "własnymi słowami" streścił pierwszą lekcję, po czym odczytano pierwszą lekcję. Przed drugim czytaniem z Exodus sytuacja się powtórzyła, potem przed trzecim, czwartym i tak aż do siódmego. Dalej uroczysty śpiew Chwała na wysokości Bogu i... komentarz do Epistoły! A dodać muszę, że lekcje nie były śpiewane, leczy czytane dobitnie i zrozumiale, w dodatku po polsku. Ale w końcu dotarliśmy szczęśliwie do wielkanocnego Alleluia, intonowanego pięknie przez celebransa, i śpiewu długiego psalmu. "Teraz zaśpiewa Ewangelię o Maryjach, które poszły do grobu" - przemknęło mi przez myśl. Jakież było moje rozczarowanie, gdy po ostatnich słowach psalmu znów pojawił się lektor i wytłumaczył nam, o czym będzie Słowo Ewangelii. Zrobiła się grobowa cisza i w tej ciszy inny kapłan obniósł Ewangeliarz wokół ołtarza (to nowy zwyczaj, szkoda, że nie przybrał formy uroczystej Procesji, jak w tradycjach ortodoksyjnych) po czym odczytał (sic!) Słowa Ewangelii. Poczem wygłosił homilię, w której nie musiał już nawiązywać do treści odbytej właśnie Liturgii Słowa, bo we wszystkim przecież zastąpił go wcześniej lektor.

Zrozumiałe jest, że skomplikowane celebracje wymagają objaśnień; nie każy przecież musi od początku do końca rozumieć strukturę takiej Liturgii. Ale czemu miałoby służyć streszczanie tego, co za chwilę zostanie uroczyście proklamowane w języku zrozumiałym przez wszystkich obecnych? Po co w tej sytuacji trudzono się, by przetłumaczyć wszystkie teksty liturgiczne na język polski? Czyż nie po to, by były zrozumiałe w "czasie rzeczywistym"? Rozumiem, że teksty św. Pawła mogą nastręczać pewne trudności z powodu swojej zawiłej budowy gramatycznej, ale jego mowa o istocie Zmartwychwstania Chrystusa jest przecież najbardziej znanym z pawłowych tekstów! No i na koniec przerywanie procedowania przed Ewangelią tylko po to, by ciemnemu ludowi wyjaśnić, że kapłan odczyta (choć w tak wielką uroczystość poważnym zaniechaniem nazwałbym nie śpiewanie tego tekstu) to, co jest w Ewangelii napisane. Czyżby te teksty były aż tak hermetyczne, że wymagają egzegezy? Święci Pańscy!

Mam wrażenie, że "komentaryzm" pojawił się w naszym Kościele w Polsce pod wpływem chęci dorównania splendorowi telewizyjnych transmisji z mszy papieskich. Tam ksiądz Ołdakowski komentował niemal bez przerwy, milknąc tylko wtedy, gdy Ojciec Święty głosił homilię. Ale komentarz księdza Ołdakowskiego był, jak sądzę, skierowany głównie do tysięcy ludzi niewierzących i niepraktykujących, którzy licznie zasiadali przed telewizorami aby obserwować te niecodzienne wydarzenia. W żywej wspólnocie Kościoła uczestnicy mniej lub bardziej orientują się, co się odbywa, a już z pewnością dobrze rozumieją teksty sporządzone przez liturgistów i tłumaczy tak, by były komunikatywne i możliwe łatwe w odbiorze. A może to jednak był próżny trud, bo naród ciemny i gnuśny?...

Przypominają mi się słowa, które aż nazbyt często słyszałem od rozmaitych kapłanów: "Liturgia, drogi panie, to nie jest teatr". A może jednak to jest theatrum divinum? Ale to nazwa łacińska... Czy możemy sobie wyobrazić, że w zwyczajnym teatrze co chwila na scenę wchodzi inspicjent żeby odczytać kolejne didaskalia? Czy słyszeliśmy kiedykolwiek, by kapłan podczas Mszy św. odczytywał rubryki z Mszału? Nie takie jest ich przeznaczenie i dlatego są pisane na czerwono, aby się celebrans nie pomylił...

Od ćwierćwiecza zajmuję się liturgią katolicką, najpierw jako ministrant i lektor, potem kantor i badacz średniowiecznych ksiąg liturgicznych. Od ponad dziesięciu lat jestem także uczestnikiem niezwykłego eksperymentu polegającego na odtwarzaniu formy średniowiecznego dramatu liturgicznego, co polega głównie na próbie zrozumienia związku pomiędzy prezentacją, czyli "odprawianiem" dramatu liturgicznego a celebracją Liturgii. Wszystko to sprawia, że mam już chyba "pod skórą" poczucie procesu, jakim jest Liturgia, czy katolicka, czy prawosławna. Zasadniczym czynnikiem tego procesu jest nieustanne budowanie napięć duchowych, do czego służy kanoniczna forma i konsekwencja w jej prowadzeniu. Posoborowa Liturgia Wigilii Paschalnej, choć zreformowana, jednak konsekwentnie zachowuje starożytny ryt tej celebracji. O co zatem chodzi? Posłużę się przykładem z Liturgii Wigilii Paschalnej (przepraszam za cytowanie oczywistości):

Najpierw jest Liturgia Ognia, rozpoczynająca się poza kościołem, gdzie święci się ogień dający światło Paschału. Paschał, jako symbol światła Chrystusowego celebruje się w procesji do kościoła. Wreszcie, gdy świątynia rozświetli się tysiącem świec zapalonych od niego, diakon nawołuje wszystkich do wyrażenia rodości ze Zmartwychwstania "Weselcie się już zastępy Aniołów w niebie, weselcie się słudzy Boga, (...) gdy Król tak wielki odnosi zwycięstwo." To jest przecież jednocześnie komentarz do odbytej właśnie celebracji Świętego Ognia i kulminacyjny punkt tej części Wigilii. Mądrość Ojców Kościoła sprawiła, że podróżujemy drogą zbawienia przy pomocy kolejnych kulminacji tak, by ostatecznie znaleźć jej wypełnienie w Ofierze Eucharystii, a ponieważ taka Liturgia jest długa i skomplikowana, wymaga wchodzenia etapami, nie od razu!

Kolejnym etapem jest cykl czytań, czyli Liturgia Słowa. Zgromadzenie wędruje przez Stary Testament od Stworzenia, przez Ocalenie do nowotestamentowego Zmartwychwstania Chrystusa. Ten proces jest skonstruowany tak, by był słuchaniem czytań (lectio), rozważaniem ich treści przy pomocy Responsoriów (meditatio) i odpowiedzią ducha (oratio). I taki proces wznosi uczestników celebracji na coraz wyższy stopień zaangażowania w Liturgię. Wtłaczanie w ten dobrze pomyślany cykl "cywilnych" komentarzy ma tylko taki efekt, że napięcie z każdym czytaniem trzeba budować od nowa, niczego natomiast nie objaśnia w sytuacji, gdy czyta się teksty zrozumiałe dla wszystkich.

Cykl lekcji począwszy od Genesis, przez Exodus i Proroków prowadzi do Nowego Testamentu i Ewangelii, która stanowi kolejny punkt kulminacyjny w Liturgii Wigilii Paschalnej. Tym większa to kulminacja, że poprzedza ją śpiew Wielkiej Doxologii oraz długa intonowana przez celebransa Aklamacja przed Ewangelią. Wstawianie komentarza między Aklamację a proklamację Ewangelii jest błędem, którego usprawiedliwić nie sposób, tym bardziej, gdy Processio odbywa się w zupełnej ciszy, która jest rezultatem niezrozumienia formy!

"Liturgia, drogi panie, to nie jest teatr". Oczywiście, że to nie jest zwykły teatr - to jest Theatrum Divinum, Teatr Boży! Teatr Boży wymaga dużo większego zaangażowania i staranności przygotowań, bo zawsze odbywa się "w czasie rzeczywistym" i jednocześnie poza czasem! Ale nade wszystko wymaga zrozumienia formy, w którą został wpisany przez wieki tradycji. Jakże można poświęcać mozolny proces duchowego budowania na ołtarzu zrozumienia kilku być może trudniejszych słów? A jeśli nawet, to czy nie należałoby zatroszczyć się o przygotowanie dla uczestników bardziej skomplikowanej Liturgii małych książeczek, w których wszystko punkt po punkcie będzie opisane i skomentowane? Czy nie polegliśmy w ten sposób w bitwie o "konsumentów usług religijnych"?

Po intensywnym przezyciu Oktawy Paschalnej mam jednak nadzieję, że jest jeszcze czas na refleksję, a nade wszystko na modlitwy za naszych kapłanów!

Piszę te słowa po tygodniu, który zostawiłem sobie na otrzeźwienie, a piszę je po raz drugi, bo już raz zamieściłem je na platformie blogowej, ale zapewne nie były dobre i Pan Bóg posługując się ludźmi, jak zwykł działać, spowodował, że zniknęły.

Rzecz dotyczy Liturgii Wigilii Paschalnej, w celebracji której miałem zaszczyt uczestniczyć w mojej macierzystej Bazylice Mniejszej. Całość przygotował zaprzyjaźniony młody ojciec franciszkanin. Jest to prezbiter obdarzony charyzmatem przyciągania do Kościoła młodych ludzi bez używania zabiegów i tricków o charakterze cyrkowym. Przy tym jest prawdziwym ascetą żyjącym zgodnie z duchem św. Franciszka. Celebracja była bardzo staranna i podniosła, pojawiło się jednak jedno ale…

A było tak: Najpierw Liturgia Ognia i uroczyste wniesienie Paschału do kościoła. Ciemne wnetrze powoli, w miarę postępu procesji, wypełniało się światłem świec, które zgromadzeni ludzie zapalali od Świętego Ognia Paschalnego. Potem celebrans podniośle i modalnie, jak należy, wykonał śpiew Exsultet. Nasuwa się co prawda pytanie, dlaczego w konwencie liczącym około czterdziestu prezbiterów i co najmniej drugie tyle braci zakonnych nie znalazł się choćby jeden diakon, który mógłby wykonać należny sobie śpiew. Celebrans jednak godnie go zastąpił.

Potem zaczęła się Liturgia Słowa i tu przyszedł zimny prysznic. Ale po kolei: Przed pierwszym czytaniem z Genesis obok ołtarza pojawił się lektor i zaczął czytać komentarz. "Objaśni wszystkim strukturę skomplikowanej i długiej sekwencji czytań" -pomyślałem. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że "własnymi słowami" streścił pierwszą lekcję, po czym odczytano pierwszą lekcję. Przed drugim czytaniem z Exodus sytuacja się powtórzyła, potem przed trzecim, czwartym i tak aż do siódmego. Dalej uroczysty śpiew Chwała na wysokości Bogu i… komentarz do Epistoły! A dodać muszę, że lekcje nie były śpiewane, leczy czytane dobitnie i zrozumiale, w dodatku po polsku. Ale w końcu dotarliśmy szczęśliwie do wielkanocnego Alleluia, intonowanego pięknie przez celebransa, i śpiewu długiego psalmu. "Teraz zaśpiewa Ewangelię o Maryjach, które poszły do grobu" – przemknęło mi przez myśl. Jakież było moje rozczarowanie, gdy po ostatnich słowach psalmu znów pojawił się lektor i wytłumaczył nam, o czym będzie Słowo Ewangelii. Zrobiła się grobowa cisza i w tej ciszy inny kapłan obniósł Ewangeliarz wokół ołtarza (to nowy zwyczaj, szkoda, że nie przybrał formy uroczystej Procesji, jak w tradycjach ortodoksyjnych) po czym odczytał (sic!) Słowa Ewangelii. Poczem wygłosił homilię, w której nie musiał już nawiązywać do treści odbytej właśnie Liturgii Słowa, bo we wszystkim przecież zastąpił go wcześniej lektor.

Zrozumiałe jest, że skomplikowane celebracje wymagają objaśnień; nie każy przecież musi od początku do końca rozumieć strukturę takiej Liturgii. Ale czemu miałoby służyć streszczanie tego, co za chwilę zostanie uroczyście proklamowane w języku zrozumiałym przez wszystkich obecnych? Po co w tej sytuacji trudzono się, by przetłumaczyć wszystkie teksty liturgiczne na język polski? Czyż nie po to, by były zrozumiałe w "czasie rzeczywistym"? Rozumiem, że teksty św. Pawła mogą nastręczać pewne trudności z powodu swojej zawiłej budowy gramatycznej, ale jego mowa o istocie Zmartwychwstania Chrystusa jest przecież najbardziej znanym z pawłowych tekstów! No i na koniec przerywanie procedowania przed Ewangelią tylko po to, by ciemnemu ludowi wyjaśnić, że kapłan odczyta (choć w tak wielką uroczystość poważnym zaniechaniem nazwałbym nie śpiewanie tego tekstu) to, co jest w Ewangelii napisane. Czyżby te teksty były aż tak hermetyczne, że wymagają egzegezy? Święci Pańscy!

Mam wrażenie, że "komentaryzm" pojawił się w naszym Kościele w Polsce pod wpływem chęci dorównania splendorowi telewizyjnych transmisji z mszy papieskich. Tam ksiądz Ołdakowski komentował niemal bez przerwy, milknąc tylko wtedy, gdy Ojciec Święty głosił homilię. Ale komentarz księdza Ołdakowskiego był, jak sądzę, skierowany głównie do tysięcy ludzi niewierzących i niepraktykujących, którzy licznie zasiadali przed telewizorami aby obserwować te niecodzienne wydarzenia. W żywej wspólnocie Kościoła uczestnicy mniej lub bardziej orientują się, co się odbywa, a już z pewnością dobrze rozumieją teksty sporządzone przez liturgistów i tłumaczy tak, by były komunikatywne i możliwe łatwe w odbiorze. A może to jednak był próżny trud, bo naród ciemny i gnuśny?…

Przypominają mi się słowa, które aż nazbyt często słyszałem od rozmaitych kapłanów: "Liturgia, drogi panie, to nie jest teatr". A może jednak to jest theatrum divinum? Ale to nazwa łacińska… Czy możemy sobie wyobrazić, że w zwyczajnym teatrze co chwila na scenę wchodzi inspicjent żeby odczytać kolejne didaskalia? Czy słyszeliśmy kiedykolwiek, by kapłan podczas Mszy św. odczytywał rubryki z Mszału? Nie takie jest ich przeznaczenie i dlatego są pisane na czerwono, aby się celebrans nie pomylił…

Od ćwierćwiecza zajmuję się liturgią katolicką, najpierw jako ministrant i lektor, potem kantor i badacz średniowiecznych ksiąg liturgicznych. Od ponad dziesięciu lat jestem także uczestnikiem niezwykłego eksperymentu polegającego na odtwarzaniu formy średniowiecznego dramatu liturgicznego, co polega głównie na próbie zrozumienia związku pomiędzy prezentacją, czyli "odprawianiem" dramatu liturgicznego a celebracją Liturgii. Wszystko to sprawia, że mam już chyba "pod skórą" poczucie procesu, jakim jest Liturgia, czy katolicka, czy prawosławna. Zasadniczym czynnikiem tego procesu jest nieustanne budowanie napięć duchowych, do czego służy kanoniczna forma i konsekwencja w jej prowadzeniu. Posoborowa Liturgia Wigilii Paschalnej, choć zreformowana, jednak konsekwentnie zachowuje starożytny ryt tej celebracji. O co zatem chodzi? Posłużę się przykładem z Liturgii Wigilii Paschalnej (przepraszam za cytowanie oczywistości):

Najpierw jest Liturgia Ognia, rozpoczynająca się poza kościołem, gdzie święci się ogień dający światło Paschału. Paschał, jako symbol światła Chrystusowego celebruje się w procesji do kościoła. Wreszcie, gdy świątynia rozświetli się tysiącem świec zapalonych od niego, diakon nawołuje wszystkich do wyrażenia rodości ze Zmartwychwstania "Weselcie się już zastępy Aniołów w niebie, weselcie się słudzy Boga, (…) gdy Król tak wielki odnosi zwycięstwo." To jest przecież jednocześnie komentarz do odbytej właśnie celebracji Świętego Ognia i kulminacyjny punkt tej części Wigilii. Mądrość Ojców Kościoła sprawiła, że podróżujemy drogą zbawienia przy pomocy kolejnych kulminacji tak, by ostatecznie znaleźć jej wypełnienie w Ofierze Eucharystii, a ponieważ taka Liturgia jest długa i skomplikowana, wymaga wchodzenia etapami, nie od razu!

Kolejnym etapem jest cykl czytań, czyli Liturgia Słowa. Zgromadzenie wędruje przez Stary Testament od Stworzenia, przez Ocalenie do nowotestamentowego Zmartwychwstania Chrystusa. Ten proces jest skonstruowany tak, by był słuchaniem czytań (lectio), rozważaniem ich treści przy pomocy Responsoriów (meditatio) i odpowiedzią ducha (oratio). I taki proces wznosi uczestników celebracji na coraz wyższy stopień zaangażowania w Liturgię. Wtłaczanie w ten dobrze pomyślany cykl "cywilnych" komentarzy ma tylko taki efekt, że napięcie z każdym czytaniem trzeba budować od nowa, niczego natomiast nie objaśnia w sytuacji, gdy czyta się teksty zrozumiałe dla wszystkich.

Cykl lekcji począwszy od Genesis, przez Exodus i Proroków prowadzi do Nowego Testamentu i Ewangelii, która stanowi kolejny punkt kulminacyjny w Liturgii Wigilii Paschalnej. Tym większa to kulminacja, że poprzedza ją śpiew Wielkiej Doxologii oraz długa intonowana przez celebransa Aklamacja przed Ewangelią. Wstawianie komentarza między Aklamację a proklamację Ewangelii jest błędem, którego usprawiedliwić nie sposób, tym bardziej, gdy Processio odbywa się w zupełnej ciszy, która jest rezultatem niezrozumienia formy!

"Liturgia, drogi panie, to nie jest teatr". Oczywiście, że to nie jest zwykły teatr – to jest Theatrum Divinum, Teatr Boży! Teatr Boży wymaga dużo większego zaangażowania i staranności przygotowań, bo zawsze odbywa się "w czasie rzeczywistym" i jednocześnie poza czasem! Ale nade wszystko wymaga zrozumienia formy, w którą został wpisany przez wieki tradycji. Jakże można poświęcać mozolny proces duchowego budowania na ołtarzu zrozumienia kilku być może trudniejszych słów? A jeśli nawet, to czy nie należałoby zatroszczyć się o przygotowanie dla uczestników bardziej skomplikowanej Liturgii małych książeczek, w których wszystko punkt po punkcie będzie opisane i skomentowane? Czy nie polegliśmy w ten sposób w bitwie o "konsumentów usług religijnych"?

Po intensywnym przezyciu Oktawy Paschalnej mam jednak nadzieję, że jest jeszcze czas na refleksję, a nade wszystko na modlitwy za naszych kapłanów!


Wpisy blogowe i komentarze użytkowników wyrażają osobiste poglądy autorów. Ich opinii nie należy utożsamiać z poglądami redakcji serwisu Liturgia.pl ani Wydawcy serwisu, Fundacji Dominikański Ośrodek Liturgiczny.

Zobacz także

Robert Pożarski

Robert Pożarski na Liturgia.pl

Śpiewak, współzałożyciel „Lektorskiej Scholi Cantorum” działającej pod kierunkiem ks. Wiesława Kądzieli, założyciel i kantor „Scholae Gregorianae Silesiensis”, kantor „Scholae Mulierum Silesiensis”, „Scholi Teatru Węgajty”, członek zespołu muzyki dawnej „Bornus Consort”, solista muzyki barokowej, współczesnej i pieśni tradycyjnej. Od 2010 roku kantor kościoła pokamedulskiego na Bielanach w Warszawie. Bez wątpienia jeden z najwybitniejszych śpiewaków gregoriańskich. Znawca tradycji dominikańskiej, starorzymskiej i cysterskiej. Wziął udział w kilkunastu nagraniach płyt z muzyką dawną i współczesną. Osobiście odpowiedzialny za charakter płyt:...