Ze wspomnień ministranta. Postawa

Było to wówczas, gdy należałem do jednoosobowej frakcji wywrotowców. Jako jedyny w gronie zamiast padać po Komunii na kolana, pokornie przytłoczony bezmiarem Chwały, pozostawałem w pozycji stojącej.

Nie uchodziło to uwadze księży. O ile jednak kilku skłonnych było przymrużyć na mnie oko, o tyle jeden okazał się niezłomny w walce z anarchiczną modlitwą po przyjęciu Hostii. Mimo nalegań, upomnień, teologicznych analiz, wertowania mszału i wskazującego palca okazałem się nieprzejednany. Próby dyscyplinarnego złamania przypisywanej mi krnąbrności i pychy kończyły się fiaskiem, tym większym, że nie poprzedzonym moim buntem, a jedynie − postawą stojącą po Komunii. Stałem, ponieważ nie klęczałem. Stałem, bo mi było do stania.

Gdy konflikt przybrał na mocy i polityka wewnątrz LSO (Liturgicznej Służby Ołtarza) wyraźnie zaczęła zmierzać w kierunku ostatecznego rozprawienia się z moimi kolanami, stał się cud. Okazało się, że z kościelnej skarbony i schowka w zakrystii zginęła pokaźna suma pieniędzy.

Śledztwo trwało około miesiąca. Plebania kipiała ze wściekłości. Ale nawet mimo dyplomatycznych zapowiedzi, iż kradzież zostanie w pewnym stopniu i w pewnym sensie przebaczona tym, którzy rychło i ze skruchą przyznają się do winy, żaden z zamachowców na kompromis nie poszedł. Zapowiadano najsroższe kary, wezwania rodziców, kryminał, wyrzucenie poza nawias wspólnoty, gdzie będzie płacz i zgrzytanie zębami. I cóż.

Dosyć powiedzieć, że w końcu stało się jawnym, iż w aferę zamieszana była cała śmietanka liturgiczna, żelazna brygada, praktycznie większość poważnie traktowanych, nobliwych ministrantów.

Wstrząs obserwowałem w prostocie ducha, choć nie bez satysfakcji. A ponieważ zasięg skandalu był tak wstydliwie ogromny, egzekucja zapowiadanych kar stała się czysto abstrakcyjna. Zresztą, żądanie, by zwrócić dawno przecież wydane pieniądze, niektórzy podsądni uważali za wprost oburzającą nielogiczność.

W końcu jednak rany moralno-finansowe się zabliźniły, przebrzmiało święte poruszenie i ustąpiły rumieńce wstydu. Wrócił powszechny klimat zaufania i wszyscy skwapliwie zaczęli odczuwać ulgę. Ja zaś zyskałem ułaskawienie: po Komunii mogłem stać, byleby − w obawie przed zgorszeniem − nie rzucać się nikomu w oczy.

 

Niebawem postawa stojąca po Komunii zaczęła ulegać w naszej wspólnocie rozmaitym przeobrażeniom funkcjonalnym: jedni uważali ją za papierek lakmusowy niewłaściwego rozwoju duchowego, inni za monetę przetargową w walce z mszalną koturnowością, dla co poniektórych zaś stała się instytucją liturgicznych autsajderów.

W całym tym pomieszaniu i przyprawiającym mnie o zgryzotę nieporozumieniu, gdy już na własnych nogach zaczynałem czuć się nieswojo, a Komunię przyjmowałem prawie konspiracyjnie, pozostało mi tylko jedno: usiąść.


Wpisy blogowe i komentarze użytkowników wyrażają osobiste poglądy autorów. Ich opinii nie należy utożsamiać z poglądami redakcji serwisu Liturgia.pl ani Wydawcy serwisu, Fundacji Dominikański Ośrodek Liturgiczny.

Zobacz także

Mateusz Czarnecki

Absolwent Polonistyki UJ, zajmuje się redakcją książek. Mąż wspaniałej żony i tato czterech córek. Mieszka na wsi polskiej.