Żywe drzewo – o życiu i sztuce Antoniego Rząsy

Życie jest już w samym drzewie - powiedział niegdyś sam artysta, opowiadając o swojej pracy, o materiale, procesie twórczym. Drzewa, drewno – jedyny materiał, z jakiego Antoni Rząsa wykonywał swe prace, był mu niezwykle bliski. Każdy kawałek drewna traktował niemalże osobiście, czuł, że jest to materiał żywy, taki którego indywidualność należy szanować. Jak określił to Wawrzyniec Brzozowski, cytowany w wydanym w 2004 roku albumie prac artysty: Rzeźby Rząsy to te same, niegdyś żywe drzewa – tylko w innej postaci.

Zachowały się fotografie ukazujące Antoniego Rząsę w pracowni. Możemy wyobrazić sobie niewielkie wnętrze, oświetlone strumieniem światła wpadającego przez okno. W blasku promieni słonecznych unoszą się drobiny kurzu i opiłków drewna. I smużki dymu. Rząsa siedział na zydlu, opierając kawał drewna o kolana, palił papierosy i patrzył. Raczej – wpatrywał się w skupieniu. Tak utrwaliły go fotografie i wspomnienia przyjaciół i syna. Marcin Rząsa, syn Antoniego, także rzeźbiarz – absolwent warszawskiej ASP, szczególnie dba o popularyzację sztuki swojego ojca.

Twórczość Antoniego Rząsy nie jest powszechnie znana. Jak mówią niektórzy – jeszcze nie jest. Jest on bowiem artystą niezwykle oryginalnym, który działał z dala od centrów sztuki, co uchroniło go przed bliskim zetknięciem się z propagowaną wtedy szeroko sztuką socrealizmu. Jego dojrzałe prace pełne są prostoty, o niezwykle osobistym charakterze. Jest on pierwszym powojennym artystą, którego dzieła niemal wyłącznie przedstawiają tematy religijne – piety, krucyfiksy. Jednak religijny wyraz tych rzeźb, podobnie jak i religijność ich twórcy, był daleki od zwyczajności i jakichkolwiek konwencji. Wyrastał z głębokich przemyśleń i nierzadko dramatycznych przeżyć Rząsy. Był swego rodzaju cichym buntem przeciw takiemu Kościołowi, z jakim stykał się na co dzień. 

Zanim jednak zajmiemy się dziełami Antoniego Rząsy, warto powiedzieć parę słów o nim samym, o tym co kształtowało jego artystyczną wrażliwość. Rząsa urodził się w roku 1919, w podrzeszowskiej Futomie, w rodzinie chłopskiej. Jako młody chłopak spędzał wiele czasu rzeźbiąc kozikiem drewniane figurki. Tak sam wspomina swoje pierwsze źródła inspiracji: Chodziłem do babci oglądać obrazek przedstawiający szopkę. Gdy przyszły święta, biegałem do kościoła i tam przed szopką godzinami wystawałem, wpatrując się w każdą figurkę. Jego ojciec jednak planował dla syna inną przyszłość i – jak wiadomo ze wspomnień artysty – nigdy nie pogodził się z jego wyborem i wyjazdem do szkoły plastycznej w Zakopanem, prowadzonej przez Antoniego Kenara. Rząsa trafił tam tuż przed II Wojną Światową, której wybuch zmusił go do przerwania nauki i powrotu do Futomy. O ponownym przyjeździe do Zakopanego i odnowieniu kontaktów z Kenarem zdecydował właściwie przypadek. Rząsa skończył szkołę i niemal od razu podjął w niej pracę jako nauczyciel.

Antoni Kenar odegrał wielką rolę w kształtowaniu jego osobowości. Nie był dla Rząsy wyłącznie nauczycielem – był przede wszystkim wymagającym mistrzem, ale też opiekunem.

W pierwszych pracach Rząsy, z których kilka przechowuje rodzina artysty, trudno dostrzec pełnię artystycznych możliwości. Miałam okazję oglądać jedną z nich. Dostałam do rąk małą, malowaną rzeźbę, prościutką i bardzo ludową – przedstawiającą kobietę pochyloną nad kołyską, wyposażoną w sznureczek, za który można była pociągnąć i poruszyć kołyską. Taka urocza zabawka. Nie czaił się w niej jednak żaden ukryty geniusz.

Jednak Kenar dostrzegł wielki potencjał w osobie swojego ucznia. Coś musiało tkwić w licznych szkicach, które dostarczał Rząsa do jego pracowni, że mistrz nie wątpił w to, że uda mu się uśpione artystyczne możliwości obudzić i wydobyć.

Ale droga budzenia z Rząsie artysty była długa i mozolna. Tak sam wspomina jedną z rozmów z Antonim Kenarem: nawet wszystkich [szkiców] nie oglądał i powiedział mi: „Czego mnie naśladujesz? Nie tędy twoja droga”. Skrzyczał mnie bardzo. […] „Jestem odpowiedzialny za ciebie – ty pochodzisz ze wsi i ja bym ci radził wyjść od sztuki ludowej”. Rząsa nie do końca był przekonany, jako że ciągle pamiętał, że figurki, które robił w dzieciństwie były częściej przedmiotem krytyki niż podziwu rodziny.

A on nie chciał być rzeźbiarzem ludowym, i nim nie był.

Jednak jego artystyczne dojrzewanie, początki świadomej inspiracji religią i ludowością, naznaczone były pewnym dramatyzmem. Wspomnienia wojenne, zerwanie kontaktów z ojcem, trudności materialne w szkole, w końcu – choroba i śmierć drogiego nauczyciela. To ostatnie wydarzenie było przełomem, przelaniem czary goryczy, jednak wydaje się, że właśnie ono sprawiło, że zrozumiał, czym dla niego jest rzeźba.

Zacząłem szkicować starając się utrwalać wszystko to, co zanotowała moja pamięć. […] Ta myśl przenoszenia ludzkiego bólu i wszelkich stanów psychicznych, które wyciska na nas los, źli ludzie i nieme pytanie: W imię czego przez życie towarzyszy nam tyle nieszczęść i bólu?” – będzie się przewijać przez całą moją późniejszą twórczość.

Wtedy zaczęły powstawać pierwsze wizerunki Chrystusa. Jak podkreśla Marcin Rząsa, niezwykle krótki był czas, w jakim udało się Antoniemu zdefiniować swój język artystycznego przekazu. Artysta opowiadał o niechętnym, pełnym oburzenia przyjęciu przez zakopiańską ludność krzyża na grobie Kenara. Uzasadnia sam takie, a nie inne ukształtowanie rzeźby, słowa jego świadczą dobitnie o świadomym i bardzo przemyślanym komponowaniu prac. Otóż ze względu na opady nie chciałem dawać rąk Jezusa na boki, tylko zgodnie z przebiegiem słojów puściłem je w górę i splotłem nad głową, a palce, żeby nie były głośniejsze od całości – zrobiłem ich trochę mniej.

Jest to jedna z licznych wypowiedzi artysty, która zdecydowanie zaprzecza tym, którzy chcieliby wrzucić Rząsę do szufladki z etykietą „sztuka ludowa”. Bliżej mu raczej do artystów fin-de-siecle’u, nieszczęśliwie zakochanych w sztuce, oddających jej całe swoje życie. Pozwalających spalać się od środka. Jak powiedział ze spokojną rezygnacją Edgar Degas: Istnieje miłość i istnieje praca, a mamy tylko jedno serce. Jakże bliskie jest to słowom Rząsy: Rzeźba jest piękna, ale wymaga całkowitego oddania, wyrzeczeń. Trzeba ją kochać więcej niż siebie. Warto tez przytoczyć inne jego słowa Degasa z listu do przyjaciela, odnoszące się do tego, jak sztuka zabiera po kawałku wszystko inne: W gruncie rzeczy nie mam zbyt wiele serca […] Zaszyły mi je tancerki w woreczek z różowej satyny, już trochę zniszczonej, jak na ich pantofelkach do tańca. Najbardziej wyrazistym tego przykładem jest Vincent van Gogh, którego historii, jak sądzę, nie trzeba streszczać, a zainteresowanych pozwolę sobie odesłać do Listów do brata malarza. W nich można znaleźć wiele ciekawych fragmentów przybliżających osobę artysty od strony bardzo osobistej. Pisze na przykład: Chciałbym, żeby wymyślono coś, co by nas uspokoiło i co by nas pocieszyło, tak byśmy przestali czuć się winni i nieszczęśliwi i mogli iść nie błąkając się w samotności czy nicości i nie obawiając się każdego kroku, i nie drżąc z lęku przez złem, jakie moglibyśmy bez naszej woli wyrządzić innym.

Ten Giotto, który, jak wynika z jego biografii, był zawsze cierpiący i zawsze pełen zapału i pomysłów!

A jaki był Antoni Rząsa? Myślę, że było w nim trochę van Gogha i trochę Giotta. Poszukiwania i tęsknoty podobne jak u holenderskiego malarza, jednak chyba bliższe celu. Poczucie niepokoju i bezcelowego cierpienia, ale nie pozbawione nadziei. Może nie tak silnej nadziei, jakiej pewnie doświadczał włoski mistrz, przez to pozbawionej radości, którą widać w pracach Giotta. Ale pełne refleksji i skupienia. Jak powiedział Rząsa: Ja nie uważam, że moja sztuka jest jakaś tragiczna, pełna jakiejś rezygnacji.

Intuicja podpowiadała Rząsie, że krzyż nie jest znakiem rezygnacji. Ukrzyżowanie było dla niego opowieścią o człowieku. Warto odwołać się do słów Haliny Kenarowej, która mówi, że Antoni Rząsa był rzeźbiarzem głęboko religijnym, pierwszym artystą w powojennej Polsce, który odważył się naruszyć i przełamać tradycyjną kościelną ikonografię, bo w zastygły w słodkawej konwencji XIX wieku i tylko już umowny znak – wlał własne przeżycie dojmującego, ludzkiego bólu.

Krucyfiksy Rząsy zawsze są drewniane, pociągnięte ciemnym werniksem, o porowatej powierzchni pełnej śladów siekiery. Bo artysta nie polerował swoich prac, nie lubił też pracować dłutem. Jakkolwiek paradoksalnie to brzmi, Rząsa używał siekiery z czułością. Nie traktował drewna jak przedmiot i poświęcał mu tak wiele czasu i uwagi, że jego rzeźbiarska praca nie była serią uderzeń siekiery w drewniany pniak. Była raczej wydobywaniem już istniejącego bytu z niedoskonałej formy. Siekierą. Można, pomyśleć, że to takie ponure, brutalne narzędzie. Nie w rękach Rząsy, dla niego to narzędzie jedyne możliwe, bliskie i nieodzowne.

Nie wiem, czy Antoni Rząsa, wpatrując się w drewno w poszukiwaniu w nim formy, wiedział, jak bliskie jest jego myślenie koncepcji jednego z największych mistrzów włoskiego renesansu, Michała Anioła, który w jednym ze swych sonetów napisał:

Myśl twórcza, zanim w dziele na świat się wyłoni,
Już w surowym marmurze na poły wyrosła,
Lecz na to, by objawić się mogła doniosła,
Potrzebny jest jej dotyk oświeconej dłoni.
                                (tłum. Leopold Staff)

Zdaniem Michała Anioła idee, w rozumieniu neoplatońskim, pojawiają się w umyśle artysty, zaszczepione tam przez Boga. I ów artysta, by stworzyć doskonałe dzieło, musi zetknąć się z odpowiednim materiałem, w którym Bóg umieścił tę samą ideę i ją z materii wydobyć.

Mam kawałek drzewa i patrzę. Dopóki nie zobaczę, rzeźba bardzo uzależniona jest od tego drzewa. Czasem masz koncepcję i ona ci się nie mieści. Czasem było takie drzewo, że samo narzucało koncepcję.

Warto też zaznaczyć, że Antoni Rząsa nie tworzył w oderwaniu od tradycji artystycznej. Wiele czytał, gromadził książki o sztuce. Jak mówi Marcin Rząsa – najwięcej miejsca na półce z książkami zajmowały te dotyczące sztuki cerkiewnej.

Ważnym doświadczeniem w artystycznej drodze rzeźbiarza była podróż do Włoch. Jakże bezpośrednie, acz pewnie nieświadome, odwołanie do tradycji i życiorysów setek artystów od czasów nowożytnych po wiek XIX! Podróż włoska, niezliczona ilość inspiracji, dzieła wielkich mistrzów wszystkich epok – to nie mogło pozostać bez wpływu dzieła Rząsy. Ze szczególnym zachwytem artysta wspomina sztukę wczesnochrześcijańską, raweńskie mozaiki, z mniejszym entuzjazmem natomiast odnosi się do pełnego przepychu i warsztatowej doskonałości rzymskiego baroku. Uważał, że sztuka ta, w swej formalnej perfekcji zapomniała o Bogu i człowieku.

Antoni Rząsa był rzeźbiarzem o niezwykłej intuicji artystycznej i religijnej. Świadomy swoich korzeni, nie odrzucił tematyki chrześcijańskiej, lecz potraktował ją jako najlepszy wyraz tego, co w naszej kulturze i w ludzkim życiu ważne. Sam nie uważał się za katolika, nie chodził do kościoła. Trwał jednak skromnie i nieśmiało trochę na obrzeżach Kościoła, ani nie poza nim, ani nie w środku. I patrzył. Uważnie obserwował ludzi, ich cierpienie, trudności i zamykał je w krucyfiksach. Bo, jak mówił: ten człowiek na krzyżu poznał już wszystko, dobro i zło, w jego twarzy jest cała o tym wiedza, którą zdobył…

Aleksandra Brandys

Bibliografia:

Antoni Rząsa. Prace, red. M. Ciszewska-Rząsa, J. Sokołowki, Warszawa 2004.
Vincent van Gogh, Listy do brata, Warszawa 1964.
J. P. Crespelle, Degas i jego świat, Warszawa 1977.
Teoretycy, pisarze i artyści o sztuce, t. II, red. J. Białostocki, Warszawa 1985.

Zobacz także