Mało miejsca dla Stwórcy – o Andrzeju Zaorskim i o Laurence Decousu raz jeszcze

 W ostatnim wpisie było o ś.p. Andrzeju Zaorskim z okazji jego śmierci. Powracam do niego, ponieważ coś uderzyło mnie w jego autobiograficznej książce, którą teraz czytam. A za jednym zamachem nawiązuję do francuskiej teolożki Laurence Decousu, której poświęciłem kilka wpisów około czterech lat temu i z opóźnieniem realizuję dane wtedy słowo.

Po śmierci Andrzeja Zaorskiego pożyczyłem od kogoś jego książkę pt. „Ręka, noga, mózg na ścianie” (Wydawnictwo Autorskie, Warszawa 2006), napisaną po tym jak przeszedł udar mózgu. Książka ma dwie części: „Orzeł” i „Reszka”, do czytelnika należy wybór skąd zacząć, książka została wydana tak, że można ją zacząć czytać z jednej albo z drugiej strony. Książka jest ciekawa, momentami zabawna, momentami bardzo przejmująca. Nie wiedziałem dotąd, jak u Zaorskiego wyglądały sprawy z Panem Bogiem. Z książki wynika, że był niewierzący, ale miał momenty w życiu, w których stawiał pytania o Boga. W części „Orzeł” na str. 54 czytamy tak:

Parę lat później znów miałem okres „czyhania na Boga”. Chodziłem od kościoła do kościoła, ale szybko spostrzegłem, że w naszych świątyniach mało pozostaje miejsca dla Stwórcy. Pełno jest „ślycznych obrazków”, złoceń, tandety, ale nie widać w oczach ludzi głębokiego zastanowienia nad ofiarą Chrystusa. Wszystko to jest powierzchowne, żeby nie powiedzieć zaściankowe i dobrze podlane brakiem tolerancji – zgoła przeciwne ewangelicznemu przesłaniu.

Zbyt mi kościół przypominał instytucję typu komunistycznego z całą tą hierarchią i z nieomylnym „pierwszym sekretarzem”. Ubolewam, ale nie odnalazłem Boga, a może po prostu nie mam „genu wiary”?

Uważam, że wiara to stan łaski. Mogę tylko pozazdrościć tym, którzy trwają w przekonaniu, że po śmierci zaczyna się następny rozdział. W świecie pozbawionym dalszego ciągu jest jakiś absurd. Nie będę oryginalny, jeśli powiem, że świat ze swoim okrucieństwem wydaje mi się równie absurdalny jak koniec świata”.

Najbardziej nurtuje mnie tu zdanie „w naszych świątyniach mało pozostaje miejsca dla Stwórcy”. Nie mam najmniejszego zamiaru uruchamiać tu różnych kościelnych mechanizmów obronnych i udowadniać, że Zaorski się mylił. Fakt jest bezlitosny: Zaorski przychodził jako człowiek poszukujący i w przestrzeni kościoła nie znalazł znaku Boga. Kościół został ustanowiony jako znak obecności Chrystusa i wobec Andrzeja Zaorskiego nie wypełnił swojej misji. Na sądzie Bożym sam dowiem się do jakiego stopnia głosząc homilie i sprawując liturgie wypełniałem sobą przestrzeń kościoła do tego stopnia, że nie zostawiałem miejsca dla Stwórcy. Słowa Jezusa „wzięliście klucze poznania, sami nie weszliście i przeszkodziliście tym, którzy wejść chcieli” (Łk 11,52) pozostają dramatycznie aktualne.

Przypomniałem sobie w tym kontekście niedokończony cykl swoich wpisów z 2017 roku, inspirowany dwoma artykułami pani Laurence Decousu z „Ecclesia orans”. Dla przypomnienia: artykuły dotyczyły genezy i pierwotnego znaczenia pochrzcielnych rytów nałożenia rąk i namaszczenia olejem (o nałożeniu rąk tutaj, a o namaszczeniu tutaj). Od strony historycznej uważam te artykuły za bardzo wartościowe, natomiast przy tej okazji francuska teolożka sformułowała cały szereg wniosków teologiczno-duszpasterskich, które według mnie są nie do przyjęcia. Jej wnioski w moim przekładzie tutaj, a mój krytyczny komentarz tutaj. Ale przy okazji mego krytycznego komentarza napisałem wtedy, że choć odrzucam jej wnioski, to rozumiem i podzielam jej obawę, z której te wnioski wyrosły. Obiecałem wtedy wrócić do tematu i pokrótce robię to niniejszym, zainspirowany Andrzejem Zaorskim. Chodzi właśnie o ten problem. Chrześcijańską liturgię bardzo łatwo jest sprawować w bardzo niechrześcijańskim duchu, wypełniając całą jej przestrzeń swoim działaniem, nie pozostawiając miejsca dla Stwórcy. Bardzo łatwo jest poczuć się dysponentem czy wręcz panem dzieła Bożego. Niebezpieczeństwo dotyczy w pierwszym rzędzie kapłanów, ale bynajmniej nie tylko ich. Wydaje mi się, że właśnie przeciwko temu zaprotestowała pani Decousu, podkreślając z naciskiem, że Duch Święty przychodzi niezależnie od jakichkolwiek rytuałów inicjacyjnych. Posunęła się wprawdzie do wniosków za daleko idących, ale nie wolno stracić z oczu problemu, który w ten sposób dotknęła.


Wpisy blogowe i komentarze użytkowników wyrażają osobiste poglądy autorów. Ich opinii nie należy utożsamiać z poglądami redakcji serwisu Liturgia.pl ani Wydawcy serwisu, Fundacji Dominikański Ośrodek Liturgiczny.

Zobacz także

Maciej Zachara MIC

Maciej Zachara MIC na Liturgia.pl

Urodzony w 1966 r. w Warszawie. Marianin. Rocznik święceń 1992. Absolwent Papieskiego Instytutu Liturgicznego na rzymskim "Anselmianum". W latach 2000-2010 wykładał liturgikę w WSD Księży Marianów w Lublinie, gdzie pełnił również posługę ojca duchownego (2005-2017). W latach 2010-2017 wykładał teologię liturgii w Kolegium OO. Dominikanów w Krakowie. Obecnie pracuje duszpastersko w parafii Niepokalanego Poczęcia NMP przy ul. Bazylianówka w Lublinie. Ponadto jest prezbiterem wspólnoty neokatechumenalnej na lubelskiej Poczekajce, a także odprawia Mszę św. w nadzwyczajnej formie rytu rzymskiego w rektoralnym kościele Niepokalanego Poczęcia NMP przy ul. Staszica w Lublinie....