Maria Miduch: musimy się wyzbyć jasełkowego myślenia o Bożym Narodzeniu [NASZA ROZMOWA]

Święta Bożego Narodzenia w polskiej kulturze są mocno osadzone w różnych tradycjach, które kreują wyobrażenia niekoniecznie związane z biblijnym, prawdziwym obrazem tego wydarzenia. Czy warto spojrzeć na wydarzenie z Betlejem sprzed 2000 lat z perspektywy żydowskiej, i co możemy dzięki temu spojrzeniu odkryć – o tym rozmawiamy z biblistką i wykładowczynią języka hebrajskiego, dr Marią Miduch.

Dominik Sak (Liturgia.pl): Zacznę może od mało świątecznego pytania. Gdzie w Starym Testamencie spotkamy się z liturgią?

Dr Maria Miduch: W Starym Testamencie spotykamy się z liturgią niemal już na samym początku, bo w pięcioksięgu – w sercu Starego Testamentu. Oczywiście, nie chcę powiedzieć w ten sposób, że Pięcioksiąg jest najważniejszą częścią Starego Testamentu z perspektywy chrześcijańskiej, ale z perspektywy żydowskiej na pewno tak jest. Już tam pojawia się liturgia, pojawia się jakieś nawiązanie do kultu, wskazanie na ofiarę, na ryt. Te kwestie będą później podejmowane przez Żydów w innych księgach.

Czy ta liturgia w Starym Testamencie ma zawsze jakiś związek ze świętowaniem, czy też są jakieś inne jego formy?

Nie zawsze świętowaniem jakiegoś konkretnego święta – jak my to rozumiemy, ale zawsze podkreśleniem czegoś ważnego, jakiegoś znaczącego wydarzania. Czyli na przykład zawarcie przymierza, które w tym aspekcie będzie bardzo ważne. Tam będzie się pojawiać cała liturgia zawierania przymierza. Będą pojawiać się też błogosławieństwa: błogosławieństwa wypowiadane przez członków rodziny czy błogosławieństwa wypowiadane przez samego Boga nad konkretnym człowiekiem. I tutaj też można zauważyć delikatne powiązania z liturgią.

A czy widzi pani kontekst liturgicznego świętowania w tym żydowskim wydaniu w naszych tradycjach świątecznych? Czy on jakoś koresponduje z tym naszym dzisiejszym przeżywaniem świętowania Bożego Narodzenia w Kościele katolickim?

Każde biblijne świętowanie ma u podstaw wiarę w cud. Jeżeli ktoś nie wierzy w cud wyjścia Egiptu, to nie świętuje Paschy. Jeżeli ktoś nie wierzy w cud stworzenia świata, to nie świętuje Szabatu. Jeżeli nie wierzy w cud, który dokonał się w chanukę, to nie ma sensu zapalać świateł chanukowych – i podobnie jest z naszym chrześcijańskim świętowaniem.

Łączymy się w tęsknocie. Oni czekają na Jego pierwsze przyjście, a my czekamy na Jego powtórne przyjście i cieszymy się z tego, że przyszedł po raz pierwszy. Jest to zatem moment szczególnej łączności – może nawet nie samo świętowanie, co oczekiwanie na to, co będziemy świętować.

Tutaj tych punktów wspólnych jest sporo, ale mówi też pani o przeżywaniu tego wydarzenia, które było wcześniej, więc może się cofnijmy jeszcze do Betlejem o dwa tysiące lat. Żeby zrozumieć, to co się stało w Betlejem, musimy mieć świadomość kontekstów żydowskich, w których jest zanurzone wydarzenie Narodzin – cała perykopa, która mówi o narodzeniu Jezusa. Jakie elementy kultury żydowskiej pomagają nam zatem lepiej zrozumieć to wydarzenie?

Po pierwsze, wczytując się w opis ewangeliczny narodzin Jezusa, ale biorąc pod uwagę kontekst kulturowy, musimy się wyzbyć naszego jasełkowego myślenia o Bożym Narodzeniu. My mamy w głowach ten obraz zimy, śniegu, rozwalającej się szopy, a w tej oto szopie Maryja wydaje na świat Jezusa, a to wszystko dlatego, bo wstrętni mieszkańcy Betlejem nie przyjęli jej do swojego domu. I to jest obraz ewidentnie niebiblijny. Obraz zakorzeniony w naszej kulturze, takiej właśnie jasełkowej czy jasełkowo-kolędowej. On nie ma nic wspólnego z przekazem biblijnym. Dlaczego? Bo przekaz biblijny mówi nam tyle, że Jezus urodził się w Betlejem. Rzeczywiście nie było dla Niego, ani Maryi i Józefa miejsca w gospodzie, więc urodził się w czymś, co my nazywamy stajnią, ale tutaj prawdopodobnie to była grota, która pełniła funkcję stajenki i tyle.

Kontekst kulturowy podpowiada nam jeszcze coś: to, że nikt nie przyjął Józefa i Miriam do swojego domu, było bardzo dobrze uwarunkowane prawem żydowskim. Poród i to co się z nim wiązało, czyli upływ krwi u kobiety, sprowadzał nieczystość – nie tylko na rodzącą, ale też na miejsce, w którym rodziła. Nikt nie chciałby pozwolić sobie na to, żeby na swój dom sprowadzić nieczystość i wyłączyć go z użytku powszechnego. Dlatego też kobiety w tamtych czasach rzadko rodziły w domu. One najczęściej były zmuszone udać się poza miasto. Nieraz właśnie do jakiejś jaskini, żeby tam urodzić, bo w ten sposób nie sprowadzały nieczystości na swój dom. A trzeba pamiętać, że te domy często były jednoizbowe, więc to by było wyłączenie na jakiś czas użytkowania całego domu. Dla nas to byłby tylko jeden pokój, a dla nich cały dom. Więc naturalną rzeczą było, że kobieta nie rodzi w domu – rodzi poza miastem. I całej tej sytuacji nie ma nic dziwnego i nie jest to upokarzające dla Maryi, że nie znalazło się dla niej miejsce w żadnym z domów, ponieważ wiedziała, że kobiety tak rodzą. Jej sąsiadki i krewne tak właśnie rodziły. To pierwsza rzecz, którą musimy sobie uświadomić.

Drugą kwestią jest stajenka, której obraz mamy mocno zakorzeniony. Niestety, drewno było materiałem mocno deficytowym i było na nie stać tylko najbogatszych. To Herod mógł sobie pozwolić na wybudowanie czegoś z drewna. Na pewno nie zwykli ludzie. Radzono sobie wtedy inaczej. To znaczy, bardzo często właśnie jaskinie czy groty adaptowano na mieszkanie czy na coś w stylu stajni, obory, miejsca, w którym przebywały zwierzęta.

No a potem sytuacja jest jeszcze bardziej dramatyczna. Trzej „królowie”, którzy przychodzą, żeby pokłonić się Jezusowi, są jeszcze gorszą kategorią gości niż pasterze. Owi „królowie”, jak my ich dzisiaj nazywamy, to magowie – ludzie, którzy parali się astrologią, patrzyli w niebo i ze znaków na nim odczytywali przyszłość, czy interpretowali teraźniejszość. To był najgorszy sort pogan. I oni też przychodzą pokłonić się Jezusowi.

Nasze patrzenie na Boże Narodzenie, powinno zostać skorygowane przez tę świadomość, że to się wydarzyło w innej kulturze niż nasza, że te wydarzenia należy czytać w kluczu tamtych zwyczajów i tamtego życia codziennego.

Jak już jesteśmy w Betlejem, to może jeszcze zostańmy tutaj na chwilę. Bet lehem (בית לחם) to dom chleba z języka hebrajskiego. No właśnie, czy całe wydarzenie Bożego Narodzenia jest o Eucharystii?

Całe wydarzenie Bożego Narodzenia podkreśla to, że Jezus stał się człowiekiem. Wiemy, że stał On się człowiekiem dziewięć miesięcy wcześniej, w momencie zwiastowania, ale w momencie narodzin Jego matka może Go wziąć na ręce, może Go zobaczyć, może Go dotknąć – dotknąć Jego ciała – to jest Bóg, który przyjął ludzkie ciało. Bóg, który stał się człowiekiem. I kiedy przyjmujemy ciało Chrystusa w Eucharystii, to przyjmujemy to ciało, które się narodziło z Maryi w Betlejem, więc święta Bożego Narodzenia bardzo mocno podkreślają cielesność Chrystusa. Na ogół nie kojarzą nam się z Eucharystią, ale może powinny. Bo skoro przyjmujemy Ciało Chrystusa, a to jest ten moment, kiedy wszyscy wokół mogą doświadczyć Boga, który jest człowiekiem, ma ciało – połączenie jest proste.

W wigilijny wieczór, zanim pójdziemy na pasterkę i będziemy przyjmować Ciało Jezusa, spotkamy się w domu rodzinnym, i tam też, na wigilijnym stole, pojawi się sporo elementów jak świece, opłatek czy Pismo Święte, które w jakiś sposób korespondują z Eucharystią. Jak pani czuje te podobieństwa pomiędzy rodzinnym stołem spotkania, a tym stołem spotkania ze wspólnotą Kościoła?

Ja bym tutaj jeszcze nawiązała do domowej liturgii żydowskiej. Jeżeli spojrzymy na liturgię paschalną czy liturgię szabatu w tradycji żydowskiej, to zobaczymy, że główne uroczystości, główne celebracje nie odbywają się w synagodze, ale odbywają się przy domowym stole, gdzie rodzina celebruje liturgię danego święta. Czy to szabatu każdego tygodnia, czy Paschy, ale też innych świąt żydowskich. Stół rodzinny jest tutaj tym stołem celebracji.

Myślę, że to jest bardzo ważna wskazówka dla nas. My bardzo często myślimy, jako chrześcijanie, że w celebracjach uczestniczy się tylko w kościele, a przecież tak nie jest. Owszem, serce naszych celebracji bije w Eucharystii – trzeba podkreślić, że to jest źródło wszystkich innych celebracji, ale to nie znaczy, że to co celebrujemy w domu, z rodziną, nie może być liturgią rodzinną.

Dla żyda bardzo ważne było to, z kim zasiada do stołu. Nie zasiadało się do stołu z byle kim, z kimś obcym, nieznajomym. Jeżeli zapraszasz kogoś do swojego stołu, to znaczy, że dzielisz z nim swoje życie. I my to czujemy w pewien sposób w czasie wigilii, kiedy zasiadamy z rodziną i z zaproszonymi gośćmi przy wspólnym stole. Ale niestety często jest też tak, że bardzo szybko ten wigilijny nastrój pryska i bardzo szybko kończą się nam wspólne tematy do rozmowy.

Natomiast ta liturgia, na którą jesteśmy zaproszeni do kościoła, jest wskazaniem, że Pan Bóg chce z nami dzielić życie, że jesteśmy zaproszeni do takiej wielkiej bliskości z Nim. Patrząc na Eucharystię, na całą liturgię eucharystyczną, powinniśmy się pytać, co zrobić, żeby nasza domowa liturgia, przy naszym stole nie była okazjonalna.

Zapraszam raz w roku, a później nie znam mojego brata, mojej siostry. Ważne jest, żeby to zaproszenie było stałe. Żeby ono trwało w nas nieustannie, aby nie był to taki event raz na jakiś czas, który jest tradycją, ale oderwaną od głębszego sensu. I wtedy rzeczywiście, kiedy spotkamy się przy stole wigilijnym, nie dlatego, że tak trzeba, że tak wypada, że zwykle tak siadaliśmy, ale dlatego, że zechcemy z ludźmi dzielić swoje życie, to wtedy nasze domowe celebrowanie będzie stawało się coraz bardziej podobne do Eucharystii. Ono nigdy nie zastąpi karmienia się ciałem Chrystusa na Eucharystii, ale może być jego przedłużeniem, może być dobrym przygotowaniem do Eucharystii, ale może być także potwierdzeniem, że nie na darmo przyjmuję Ciało Chrystusa w kościele, ale niosę Je w swoje życie codzienne.

Według polskiej tradycji wieczerzę wigilijną rozpoczynamy od pojawienia się pierwszej gwiazdki na niebie, symbolizującej gwiazdę, która prowadziła mędrców do Jezusa. Czy to nie jest dość idylliczna wizja? Jak ta gwiazda, poprzez wigilię, ma nas prowadzić do Jezusa – skoro, jak doskonale wiemy, stoły rodzinne są często miejscem ostrej wymiany zdań, poglądów, plotek czy konfrontacji z rodzinnymi problemami?

Pan Bóg oczywiście jest naszej codzienności i Jemu nasza codzienność nie jest obca. On się nie dziwi, że mogą zdarzać się jakieś konflikty. Pamiętajmy jednak, że On jest wskazaniem, jak z tych konfliktów wybrnąć. On jest naszym pokojem, czyli pogodzeniem przeciwieństw. Tym hebrajskim shalom (שלום), które jest też uzdrowieniem.

Ja bym powiedziała, że ta wigilijna wieczerza jest o tyle szczególna, że rozpoczynamy ją przeczytaniem Słowa Bożego, czyli tak naprawdę zapraszamy Słowo, które stało się ciałem, żeby usiadło z nami przy stole, żeby usiadł z nami sam Jezus. I może rzeczywiście tak jest, że przy wspólnym stole kłócimy się, docinamy sobie, jest dużo złośliwości czy niezrozumienia. Ale właśnie zaproszenie Jezusa do tego stołu jest szansą na to, że coś się zmieni. I to nie naszą mocą, tylko jego łaską. Więc to jest ten szczególny moment – wprowadzenie Słowa w nasze świętowanie. Nie lekceważmy mocy tego słowa, pamiętajmy, że przez słowo Bóg stworzył świat, więc dlaczego przez słowo nie mógłby pogodzić zwaśnionej rodziny.

W polskiej tradycji też mamy taki zwyczaj, że zostawiamy pusty talerz przy wigilijnym stole. Do kogo ten talerz należy dzisiaj?

No właśnie, ten pusty talerz jest zastawiony dla niespodziewanego gościa. Dla kogoś, kto przyszedłby niespodziewanie, a gdzieś w takim myśleniu bardzo biblijnym, dla Boga, który mógłby przyjść w drugim człowieku.  To ma pewne styczne z tradycją żydowską. Tradycja żydowska nakazuje zostawić puste nakrycie w czasie świętowania wieczerzy paschalnej. To nakrycie jest dla proroka Eliasza, który ma przyjść. My zostawiamy je dla niespodziewanego gościa, bo chcemy pamiętać, a przynajmniej powinniśmy pamiętać o słowach Jezusa: byłem głodny, a daliście mi jeść; byłem spragniony, a daliście mi pić; byłem nagi, a przyodzialiście mnie; byłem przybyszem, a przyjęliście mnie.

Bóg wyraźnie mówi z kim się identyfikuje. Dlatego gdy kogoś przyjmujemy do swojego życia, pamiętajmy, że wpuszczamy Boga, że przyjmujemy właśnie Jego. Także w niespodziewanym gościu, może nieraz niewygodnym, wymagającym od nas. Ale Jezus powiedział, że On właśnie takim może być: więźniem, nagim, głodnym, spragnionym, przybyszem. Ten talerz powinien nam o tym przypominać: żeby Boga nie szukać tylko w kościele, aczkolwiek tam zawsze Go znajdziemy, ale spotykamy Go też poza kościołem, w naszych bliźnich i o tym powinienem przypominać ten pusty talerz.

***

dr Maria Miduch – teolożka, wykładowczyni zagadnień biblijnych i języka hebrajskiego w Seminarium Księży Salezjanów w Krakowie, członkini Stowarzyszenia Biblistów Polskich, zaangażowana w inicjatywę TJCII Polska. Opublikowała między innymi książki: Biografia Syna Bożego; Kobiety, które kochał Bóg; Oddech Boga. Modlitwa ludzi Biblii


Wpisy blogowe i komentarze użytkowników wyrażają osobiste poglądy autorów. Ich opinii nie należy utożsamiać z poglądami redakcji serwisu Liturgia.pl ani Wydawcy serwisu, Fundacji Dominikański Ośrodek Liturgiczny.

Zobacz także