O filmie „Kler” słów kilka

Znów wpis pozaliturgiczny, ale dotyczący sprawy bieżącej. Przedwczoraj byłem na filmie "Kler". W powodzi głosów na temat tego filmu trudno powiedzieć coś co już by nie wybrzmiało, niemniej jednak decyduję się na własny komentarz.

Poszedłem na film z dwóch powodów. Po pierwsze, liczę się z tym, że ktoś, na przykład spośród parafian, może mnie pytać o zdanie. Po drugie, jako przynależący do tytułowego kleru poczułem się niejako wywołany do tablicy, chciałem zobaczyć, co Smarzowski ma na mój temat do powiedzenia i jak mnie postrzega.

Film odniósł niewątpliwy sukces. W lubelskim Multikinie w CH Olimp jest kilkanaście seansów dziennie, ja byłem na pierwszym seansie o godzinie 10.40, kiedy frekwencja powinna być najniższa, a publiczność była naprawdę liczna. Dominowali widzowie w wieku 60+ (kwestia godziny), choć byli też ludzie młodzi. Żadnych gwałtownych reakcji, wybuchów śmiechu, antyklerykalnych okrzyków itp. nie było. Liczyłem się z tym, że mogę być zagadywany, zwłaszcza po filmie przy wychodzeniu z sali (byłem w koloratce), ale nic takiego nie było. Jedynie jak szedłem do kina i byłem już na terenie „Olimpu”, podchodziłem do ruchomych schodów (Multikino jest na I piętrze), a z bocznej części centrum handlowego szło troje starszych państwa, jedna z pań powiedziała do swoich współtowarzyszy: „O, ksiądz idzie na film„. Domyśliłem się, że oni też idą na „Kler” i tak faktycznie było.

Co na temat samego filmu? Myślałem, że jest lepiej zrobiony. Film jest wg mnie za długi, chaotyczny i rozwlekły, od pewnego momentu oglądanie robi się po prostu męczące i to nie ze względu na dramatyzm problematyki ale z powodu słabości scenariusza. Natomiast niewątpliwie jest bardzo dobrze zrobiony technicznie i świetna jest gra aktorska. Tyle co do tych spraw, nie jestem krytykiem filmowym.

Natomiast co do meritum, nie będę powtarzał truizmów typu, że wizja karykaturalna, przerysowana itd. Ewidentnie tak miało być z założenia. Film nie pokazuje Kościoła jako miejsca w którym zdarzają się patologie i który nader często z patologiami poradzić sobie nie umie bądź nie chce, tylko jako środowisko ze swej natury patogenne, z istoty rzeczy generujące patologie. Czy mam się o to obrażać na Smarzowskiego? To jego spojrzenie i ma do niego prawo, a sukces filmu pokazuje, że niemało osób podziela jego wizję, nawet jeśli weźmiemy poprawkę na to, że nie każdy widz od razu utożsamia się w pełni z wizją reżysera. Ale nie łudźmy się, wśród osób idących na film i przyklaskujących mu jest także niemało chodzących do kościoła katolików.

Moim zdaniem między bajki można włożyć całe to gadanie o tym, jakoby film miał wywołać jakąś dyskusję na temat Kościoła, coś oczyścić itd. Nie czarujmy się, gdyby o to chodziło, powstałby film jednak trochę innego rodzaju. Myślę, że przede wszystkim chodziło o zrobienie kasowego filmu wokół nośnego tematu, ponadto mogą mieć rację ci publicyści, którzy uważają, że reżyser po tym jak swoim „Wołyniem” zapunktował po tzw. prawicowej stronie opinii publicznej, chciał teraz dać znać swojemu środowisku, że jest po „właściwej stronie”. Ale to wszystko nie jest powodem, żeby rzeczywisty, a nie filmowy kler mógł machnąć na film ręką.

Jest parę tekstów biblijnych, które krążą mi po głowie w związku z filmem Smarzowskiego.

Pierwszy z nich to słowo Jezusa z Kazania na Górze o zwietrzałej soli, która nadaje się tylko na wyrzucenie i podeptanie przez ludzi (Mt 5,13) i powiedziałbym, że przez film „Kler” ta przestroga  Jezusa jakoś się realizuje. Jak wynika z powyższego słowa z Kazania na Górze, Chrystus ustanowił swój Kościół po to, żeby był na świecie czytelnym znakiem Jego obecności, przywołującym do wiary tych, którzy są na zewnątrz. Czyli wszystko co w Kościele jest widzialne (także kościelne instytucje) ma być znakiem Chrystusa. Wojciech Smarzowski jest zdeklarowanym ateistą, a więc w zamyśle Chrystusa Kościół istnieje ze względu na niego jako znak zbawienia, tymczasem nasze duszpasterstwo na końcu okazuje się tyle warte, że on sam, a wraz z nim około trzy miliony widzów, którzy dotąd film obejrzeli, niczego takiego zobaczyć nie jest w stanie, a w pasterzach Kościoła dostrzega jedynie paskudną i do cna zepsutą korporację. Wydaje mi się też, że podstawowym grzechem za który Smarzowski punktuje w swym filmie duchownych, są nie tyle różne dewiacje i patologie (choć w filmie ich nie brak i to w natężeniu, które w przyrodzie nie występuje), ile raczej pycha z hipokryzją. Nie ma sensu się obrażać, warto się w tym zwierciadle przejrzeć i bez znieczulenia przyjąć do wiadomości jak faktycznie jesteśmy przez wielu postrzegani. Jako księża jesteśmy w filmie przeczołgani nie za przynależność do Chrystusa i za wierność Jemu, tylko za to, że – w opinii reżysera, podzielanej zapewne przez większość widzów – nie mamy z Nim nic wspólnego. Z tym się łączy kolejny cytat biblijny, który samorzutnie mi przychodzi na pamięć „Z waszej to bowiem winy poganie bluźnią imieniu Boga” (Rz 2,24) oraz „Wzięliście klucze poznania; samiście nie weszli, a przeszkodziliście tym, którzy wejść chcieli” (Łk 11,52).

Jeszcze jeden epizod biblijny kojarzy mi się z tą sytuacją. W Drugiej Księdze Samuela król Dawid ucieka przed swoim synem Absalomem i jest publicznie znieważany przez niejakiego Szimejego Beniaminitę. Dowódcy wojska Dawidowego są oburzeni i chcą Szimejego natychmiast uciszyć i zabić. Dawid jednak widzi że w tym wydarzeniu spadają na niego konsekwencje jego własnych grzechów i mówi: „Jeżeli on przeklina, to dlatego, że Pan mu powiedział: 'Przeklnij Dawida!’ Któż w takim razie może mówić: 'Czemu to robisz?’ (…) Pozostawcie go w spokoju, niech przeklina, gdyż Pan mu na to pozwolił” (2 Sm 16, 10-11). Ten epizod przyszedł mi na pamięć zwłaszcza w kontekście głosów oburzenia na ten film i pojawiających tu i ówdzie nawoływań do bojkotu.

Nie daliśmy może powodów by taki film powstał? Polecam do lektury choćby kilka listów od księży, których fragmenty ujawnił ostatnio ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, a w których autentyczność nie mam powodów wątpić, zob. tutaj.

Podsumowując, mimo że samego filmu nie oceniam zbyt wysoko i nie wierzę w szczytne intencje jego twórców, nie żałuję że go widziałem. Oczywiście nie mam zamiaru twierdzić, że każdy duchowny musi czy powinien go zobaczyć. Myślę jednak, że każdy prezbiter i biskup jak najbardziej może na ten film pójść, choćby ku przestrodze dla siebie.


Wpisy blogowe i komentarze użytkowników wyrażają osobiste poglądy autorów. Ich opinii nie należy utożsamiać z poglądami redakcji serwisu Liturgia.pl ani Wydawcy serwisu, Fundacji Dominikański Ośrodek Liturgiczny.

Zobacz także

Maciej Zachara MIC

Maciej Zachara MIC na Liturgia.pl

Urodzony w 1966 r. w Warszawie. Marianin. Rocznik święceń 1992. Absolwent Papieskiego Instytutu Liturgicznego na rzymskim "Anselmianum". W latach 2000-2010 wykładał liturgikę w WSD Księży Marianów w Lublinie, gdzie pełnił również posługę ojca duchownego (2005-2017). W latach 2010-2017 wykładał teologię liturgii w Kolegium OO. Dominikanów w Krakowie. Obecnie pracuje duszpastersko w parafii Niepokalanego Poczęcia NMP przy ul. Bazylianówka w Lublinie. Ponadto jest prezbiterem wspólnoty neokatechumenalnej na lubelskiej Poczekajce, a także odprawia Mszę św. w nadzwyczajnej formie rytu rzymskiego w rektoralnym kościele Niepokalanego Poczęcia NMP przy ul. Staszica w Lublinie....