O. Jurczak: Chrześcijańska perspektywa wielkanocnego lockdownu

„To, czego w tej chwili najbardziej nam potrzeba, to odnalezienie się w zaistniałej sytuacji i w chaosie, naprawdę trudnym do ogarnięcia, w chrześcijańskiej perspektywie. Zwłaszcza, że mamy przed sobą Wielki Tydzień: najważniejszy tydzień roku liturgicznego” – mówi o. Dominik Jurczak OP. W rozmowie z KAI wskazuje, jak w obecnych okolicznościach dobrze przygotować się do Świąt Wielkanocnych i owocnie je przeżyć.

Dawid Gospodarek (KAI): W zeszłym roku pierwszy raz przezywaliśmy Wielki Tydzień i wielkanocne święta w okolicznościach pandemii. W kościołach mogło być maksymalnie pięciu uczestników liturgii, proponowano oglądanie transmisji. Było wiadomo, że to wyjątkowa sytuacja i chyba nikt nie spodziewał się, że kolejna Wielkanoc może być podobna. Daje o sobie znać frustracja…

Dominik Jurczak OP: Wszyscy mamy świadomość, że żyjemy w sytuacji nadzwyczajnej, choć – pomimo dramatycznych informacji, jakie do nas docierają – wcale nie beznadziejnej. Chrześcijanin jest człowiekiem nadziei, co oznacza, że inteligentnie i z wiarą ma szukać rozwiązań w miejscu i w sytuacjach, w których Pan go postawił. Rzeczywiście, drugi raz z rzędu doświadczamy sytuacji praktycznego lockdownu.

W moim przekonaniu, teraz nie ma co szukać winowajców, lub zastanawiać się, czy przypadkiem to nie jakiś spisek. To, czego w tej chwili najbardziej nam potrzeba, to odnalezienie się w zaistniałej sytuacji i w chaosie, naprawdę trudnym do ogarnięcia, w chrześcijańskiej perspektywie. Zwłaszcza, że mamy przed sobą Wielki Tydzień: najważniejszy tydzień roku liturgicznego.

KAI: Jak z tą chrześcijańską nadzieją odnaleźć się w tej rzeczywistości?

– Kiedy analizujemy obecną, trudną sytuację, skupiamy się na tym, czego nas pozbawiono, czego nam brakuje. I tak powstałą lukę spontanicznie próbujemy zapełnić czymś, co zminimalizuje brak, co zniweluje wyrwę w dotychczasowych praktykach. Tu swoje źródło mają pomysły rozmaitych transmisji – by nie stracić kontaktu. Po ubiegłorocznych doświadczeniach niemal empirycznie wiemy, że “zapośredniczone” formy uczestnictwa – Internet, różnego rodzaju msze telewizyjne czy radiowe – nie stanowią rozwiązania uniwersalnego, dla wszystkich. Rzeczywiście, nie jest to prosta forma, a jako niepełna i ułomna może być uznana jedynie za doraźną. Co więcej, z rozmaitych powodów, często warunki domowe nie są sprzyjające takim właśnie transmisjom; nie wiemy ponadto jak postępować: czy przyklęknąć, odpowiadać, śpiewać, itp. Czujemy się nieswojo. I jest to zrozumiałe.

KAI: Co z tym poczuciem zrobić?

– Co zrobić, gdy drugi rok z rzędu nie będziemy mogli zgromadzić się jako Kościół – coś, co dla każdego z nas powinno być i jest oczywiste… Inteligentnie i z wiarą szukać odpowiedzi. Nie tylko na poziomie jakichś religijnych odruchów, lecz głębokiego chrześcijańskiego doświadczenia. Nie dziwi gorycz, cierpienie czy niesmak, jakie pojawiają się na samą myśl o wielkanocnym lockdownie. To już po raz kolejny! To swoistego rodzaju cios dla ludzi wierzących. Proponuję jednak, aby zamiast lamentować, skupić się na tym, co możemy. Nie tyle, czego będziemy pozbawieni; lecz co jako wierzący, inteligentnie i z wiarą, możemy zrobić. Okazuje się, że wcale nie tak mało.

Zacznijmy od tego, o czym wspominaliśmy: lockdown ponownie zastaje nas Wielkim Tygodniu, to znaczy, w czasie, kiedy to mamy odnowić i ożywić wiarę – tym samym rozumienie i doświadczenie liturgii. Paradoksalnie Wielki Tydzień to dobry moment na taką odnowę. Prawdą jest, że liturgia tych dni jest wyjątkowa, lecz jej specyfika wyrasta z tego, że odwołuje się do najstarszych tradycji, a tym samym, do odmiennej od naszej wrażliwości teologicznej. Warto zatem pytać się o sens praktyk, z jakimi jesteśmy związani. Na przykład, przyzwyczajeni jesteśmy do tego, że każdego dnia mamy możliwość uczestniczenia we Mszy świętej, w wielu parafiach Eucharystię odprawia się nawet kilka razy dziennie. W Wielkim Tygodniu tymczasem, aż w dwa dni liturgia rzymska nie przewiduje Eucharystii: w Wielki Piątek i w Wielką Sobotę. I co teraz? Czy to oznacza, że kościół lekceważy Eucharystię? Bynajmniej. W normalnych warunkach przyjmujemy taką sytuację, choć oznacza ona jakiś brak celebracji.

Proponuję zatem trzy wymiary, trzy możliwe płaszczyzny, które, co więcej, mogą i powinny wzajemnie się uzupełniać. Pierwsza odwołuje się do tego, czym w ogóle jest liturgia. Ta zaś to nie tylko Msza święta, Eucharystia, ale także Liturgia Godzin.

KAI: Kojarzona wciąż raczej tylko z księżmi i osobami konsekrowanymi…

– Rzeczywiście, tę formę modlitwy tak kojarzymy, ale to przecież modlitwa całego Kościoła. Jestem głęboko przekonany, że warto w tym czasie ją odkryć, nawet jeśli nie należy do najprostszych. W Wielkim Tygodniu, jak powiedzieliśmy, choć Kościół nie celebruje Eucharystii codziennie, to jednak nieustannie modli się Liturgią Godzin. To nie jest czysty przypadek. Uczestnictwo w takiej modlitwie z konkretną wspólnotą Kościoła, nawet za pośrednictwem internetowej transmisji, wydaje się dużo prostsze niż uczestnictwo w Mszy. Wystarczy mieć przed sobą teksty, jakie naprawdę łatwo można znaleźć w Internecie. W podobny sposób można wziąć do ręki Pismo Święte i czytać Pasje, to znaczy, opisy męki Jezusa – nie tylko po to, aby tylko wiedzieć, jak było, ale, aby doświadczyć Miłości, która nie cofnęła się przed cierpieniem.

Jestem świadomy, że ta pierwsza płaszczyzna jest wymagająca, przede wszystkim domaga się naszego zaangażowania.

Drugi wymiar odnosi się do tak zwanej pobożności ludowej. Okazuje się, że wspaniała liturgia Wielkiego Tygodnia, nie zawsze była tak oczywista, a przede wszystkim tak zrozumiała, jak ma to miejsce dzisiaj. By wspomnieć dwanaście czytań po łacinie podczas Wigilii Paschalnej.

Notabene, w tym roku świętujemy 70-lecie odnowy Wigilii Paschalnej – kiedy to Pius XII polecił ad experimentum Wigilię Paschalną celebrować nie w ciągu dnia, jak to często miało miejsce w praktyce, lecz o zmroku, po zachodzie słońca, coś co dla nas – nie licząc nadużyć napiętnowanych w na rozmaitych forach internetowych – w zasadzie jest oczywiste. A zatem, nie zawsze było tak zrozumiale, tak pięknie i podniośle, jak ma to miejsce dzisiaj. Tu, między innymi, ma swój początek pobożność ludowa, która celebrowane tajemnice próbowała przełożyć na prostszy język, bardziej zrozumiały i obrazowy – również w teologicznym przekazie. Ale źródła pobożności ludowej to nie tylko jednostronne i proste dążenie do zrozumiałości. Dziś przecież, gdy w liturgii używamy języka polskiego, wiemy doskonale, że komunikatywność automatycznie nie przekłada się na zrozumiałość w liturgii. Potrzeba wtajemniczenia. Pobożność ludowa jest taką właśnie próbą – “ludową” to znaczy “popularną”. Jest próbą podążania za tajemnicami, pragnieniem dotykania tego, co niedotykalne. Trochę jak pielgrzymi, którzy już w starożytności podróżowali do Jerozolimy, by dotykać miejsc, po których chodził sam Jezus, by dotykać Jego Męki. Mamy świadectwa z tego okresu, jak pamiętniki Egerii. W średniowieczu, zwłaszcza gdy pielgrzymki do miejsc świętych były utrudnione, rozwinęła się praktyka podróży duchowej. Tak zrodziła się praktyka Drogi Krzyżowej.

KAI: Czyli warto samemu sięgnąć do tradycyjnych nabożeństw pasyjnych.

– Zdecydowanie tak. To ogromne bogactwo, jakie mamy w skarbcu polskich tradycji, związane są z rozważaniem Męki Pana Jezusa… Tym wszystkim, którzy mają problem z uczestnictwem w transmisjach internetowych, proponuję nabożeństwo Drogi Krzyżowej, Gorzkie Żale, różaniec, wszelkie praktyki duchowe, które mogą pomóc wejść w rozważanie w głębi miłości Boga, który w swoim Synu nas wybawił. Mamy w Internecie tyle nagrań, pasyjnych pieśni – wszystko co może być doskonałą pomocą w modlitwie, nawet samemu i bez wychodzenia z domu…

KAI: A trzecia płaszczyzna?

– Trzecia płaszczyzna to post. Intelektualnie propozycja najprostsza, w wymiarze praktycznym jednak już nie tak bardzo. W Wielkim Tygodniu Kościół zaleca post nie tylko w Wielki Piątek, w dniu, w którym wspominamy zbawczą mękę Jezusa, lecz również w Wielką Sobotę, zwłaszcza za tych, co mają być ochrzczeni w czasie tegorocznych świąt.

Zazwyczaj na post patrzymy bez zrozumienia, jak coś, co musimy zrobić. Podkreślamy, że jeden jest obowiązkowy, a drugi jedynie dla chętnych. W ciągu roku do absurdu doprowadzamy problem czy dziś wolno pościć czy nie, szukając sposobów, by przypadkiem zbyt wiele nas nie kosztował. Trzecia propozycja polega na potraktowaniu propozycji postu poważnie – zwłaszcza, że w kontekście polskim, świetle rozmaitych bolesnych wydarzeń w Kościele, paląco potrzebujemy postu. Nie chodzi o to, by się katować, ale też nie należy traktować postu symbolicznie. On domaga się teologicznej perspektywy! Kiedy pościmy, myślimy nie tylko o sobie i swoich problemach, choć to nie bez znaczenia, ale także o wszystkich innych, którzy potrzebują naszej modlitwy. Odmawiamy sobie pokarmu, by doświadczyć “głodu Boga”, to znaczy, tego, że bezwzględnie Go potrzebujemy, bo to On ma działać w naszym życiu. Co więcej, by pościć, nie potrzeba wychodzić z domu, można spełnić wszystkie reżimy sanitarne… Jestem głęboko przekonany, że tak usposobieni, będziemy mogli głębiej uczestniczyć w tajemnicy świąt paschalnych: idąc za Chrystusem, rozważając Jego Mękę, przygotowani przez post, damy pociągnąć się Zmartwychwstałemu, będziemy mogli świętować. W taki sposób odnowimy głębię naszego zjednoczenia z Chrystusem w chrzcie, jaki jest początkiem naszej wielkości, która bynajmniej nie pochodzi od nas. Będziemy mogli zasiąść przy stole wielkanocnym w innej atmosferze, mimo niesprzyjających okoliczności i z tęsknotą za innym stołem, za celebracją eucharystyczną.

KAI: Skoro już o wielkanocnym stole mowa – co zrobić, jeśli nie uda nam się pójść z koszyczkiem do kościoła, albo gdy po prostu z obawy o zakażenie zdecydujemy się zostać w domu?

– W temacie stołu wielkanocnego zazwyczaj pojawia się pytanie dotyczące święcenia pokarmów. Po pierwsze, warto pomyśleć o przygotowaniu wody święconej, która odwołuje nas do tajemnicy chrztu. W nadzwyczajnych warunkach pandemii proponuję zdobyć ją wcześniej, nawet przed Wigilią Paschalną. Po drugie, ze święceniem pokarmów w rodzinnym gronie nie będzie miał problemów nikt, kto zna modlitwę przed wspólnym posiłkiem – w wielu rodzinach to stała i piękna praktyka. Ta modlitwa w wielkanocny poranek jest po prostu bardziej uroczysta, jej sens natomiast pozostaje taki sam – modlimy się, prosząc o Boże błogosławieństwo, jakie nie jest nagrodą za dobre zachowanie, ale prośbą do Boga o ochronę i pomoc dla wszystkich, jest dziękczynieniem za to, że jeszcze żyjemy, oraz że zostaliśmy ochrzczeni, to znaczy, że żyjemy w Bogu. Oba wymiary nie są dziś wcale takie oczywiste – jest więc za co dziękować! Kropimy siebie i pokarmy wodą święconą, aby przypomnieć sobie o tym wszystkim i tego doświadczyć. Nie jest to zatem jakiś akt magiczny, lecz obrzęd, który ma odnowić naszą wiarę i relacje, nie wyłączając tych rodzinnych.

KAI: Czy w takim razie ksiądz nam nie jest już potrzebny?

– Te wspomniane przeze mnie rozmaite rozwiązania mają nas nauczyć nie tego, jak żyć bez księdza w Kościele – jak wiemy: bez kapłaństwa ministerialnego nie mamy sakramentów, przestajemy być Kościołem – ale są próbą podpowiedzi, jak odpowiednio zareagować w sytuacji nadzwyczajnej i poszukać wokół siebie odpowiednich rozwiązań.

***

Dominik Jurczak OP W 2011 r. uzyskał licencjat kościelny z teologii dogmatycznej na Uniwersytecie Papieskim Jana Pawła II w Krakowie, a w 2017 r. obronił doktorat z nauk liturgicznych w Papieskim Instytucie Liturgicznym w Rzymie. Jest wicedyrektorem czasopisma naukowego Ecclesia Orans, wykładowcą w Papieskim Instytucie Liturgicznym „Anselmianum” i na Papieskim Uniwersytecie „Angelicum” w Rzymie, członkiem Międzynarodowej Komisji Liturgicznej Zakonu Kaznodziejskiego, Komisji ds. Liturgii i Duszpasterstwa Liturgicznego Archidiecezji Krakowskiej oraz promotorem liturgii Polskiej Prowincji Dominikanów.

ekai.pl

Zobacz także