Pytać o sens. Recenzja książki „Nadzieja na sensowność świata” Jerzego Surdykowskiego

Czy potrzebujesz sensowności? Czy potrzebujesz nadziei? Czy twój świat potrzebuje sensowności? Bądź przynajmniej… nadziei na sensowność?

Ogień pytań, od których zaczynam ten tekst bynajmniej nie jest przypadkowy. Lektura książki Jerzego Surdykowskiego może bowiem sprawić, że zanim przewrócimy kartkę na kolejną stronę, nasze myśli podążą nurtem pytań, w który wrzuca nas autor. Mogą również zatrzymać się w celu konfrontacji z odpowiedziami autora: by polemizować lub… przyznać im sensowność.

Lektura tej książki może bowiem gnać lub zatrzymać na dłużej. Wiele zależy od tego, co wnosimy ze sobą w proces jej czytania. Kolejnym bowiem ciekawym pytaniem jest: dla kogo jest ta książka? Na pewno nie zawadzi czytelnikowi podstawowa znajomość najważniejszych zagadnień filozofii, głównych problemów współczesnej nauki, przed wszystkim fizyki, może jeszcze coś z biologii, a i oczywiście nieco z teologii. Bez trwogi jednak! Można do niej sięgnąć bez znajomości mechaniki kwantowej, wystarczy ciekawość i otwartość na jej treść (książki, choć może i… odrobiny tylko teorii kwantowej). A czy przyda się filiżanka mocnej kawy? Jeśli damy się wciągnąć w rozważania autora, to nawet nie.

Początek jest cwany. Autor kpi i ironizuje, prowokuje czytelnika, igra z nim, można by stwierdzić, że wręcz “testuje” jego cierpliwość, w końcu zdaje się pytać: Czy podążysz ze mną drogą (panicznego) i stale obecnego (odwiecznego wręcz!) pytania o sens?

Czy odpowiedzią na nie może być jakakolwiek wiara? Wiara w czasach niepokoju, w których ostatnio żyjemy. Wiara w czasach rozkwitu (czy kryzysu) nauki. Upadku (czy potrzeby) autorytetów. W dobie posiadania wielu odpowiedzi na pytania, które interesują niewielu i braku odpowiedzi na te, których poszukuje wielu. Wiara w czasach niepewności: czy warto w coś wierzyć? jeśli tak, to komu? w jakim celu i na jakiej podstawie? Czy wiara potrzebuje religii? Czy duchowość potrzebuje religii? Czy potrzebny jest jeszcze Kościół, zwłaszcza tam, gdzie do tej pory pełnił istotną (może nazbyt istotną, i nie taką jak powinien, może już niekonieczną) rolę? Czy wiara jest jeszcze możliwa? A może lepiej “nie wierzyć w nic”? Tylko czy tak można? Autor zdaje się nucić czytelnikowi: “Trudno nie wierzyć w nic”[1].

Stwierdza, że pytać o sens, to wkraczać w sferę wiary, bo “nie da się go zbadać ani dowieźć doświadczalnie” i „nie można go odkryć (…). Można go tylko sobie nadać.”[2] I w niego uwierzyć. Autor nie dryfuje jednak przez ponad dwieście stron po falach samej tylko wiary (zwłaszcza, że nie pyta tylko o jednostkowy sens każdego człowieka, ale i o sens dziejów). Wkracza na tereny nauki i zdaje się przechadzać dosyć swobodnie po różnych zagadnieniach. Stara się przy tym umieścić w książce poglądy różnych myślicieli i naukowców. Chętnie sięga do Einsteina, Feynmana, Leibniza, Whitheda czy A. J. Heschela. W kwestiach wiary przywołuje zaś ks. Józefa Tischnera, ks. Tomasa Halika i wielu innych. Z rozmysłem polemizuje z Richardem Dawkinsem i nie boi się przytoczyć Stephena Hawkinga czy Friedricha Nietzsche, aby im zaprzeczyć. Wszystko służy mu w obraniu głosu w (bogatym już) dyskursie nauki i wiary. Podkreśla, że „prostomyslność” nie jest satysfakcjonująca, a na pewno nie słuszna w świecie, który nie jest czarny-biały, który nie jest oczywisty, i w którym nie brak niepewności. Jakby zdawał się mówić: było (i jest) zwątpienie w Boga? A gdyby na nowo zwątpić w ateizm. Co wobec tego może pozostać? Może nic, a może wszystko, jeśli dzięki temu ma szansę dokonać się “zmiana w myśleniu o świecie”?

Autor stopniowo odsłania się wśród zawirowań pytań i przypuszczeń, z początku ironicznych i kpiących, później już coraz bardziej poważnych. Poważnieje również w wygłaszanych przekonaniach i w toku szukania odpowiedzi, a także w kwestionowanych oczywistościach. Mierzy się również z ewentualnością, że te rzekomo „najważniejsze”, to wszystkie po prostu “źle postawione pytania” i nie warto się o nie spierać. Drocząc się z Kantem, odpiera tę ewentualność i prowadzi nas po tafli różnych rozważań. Pisze, że wiedza kiełkuje tam, gdzie dopuszcza się “swobodną wymianę myśli, spór różnych racji”[3], gdzie rozum może swobodnie rozwijać się i działać.

Kusi czasem, by posądzić go o upraszczanie, spłycanie i niepotrzebne kolekcjonowanie wątków, przytaczanie kolejnych informacji bez ich rozwijania. Książka nie rości sobie jednak prawa do pozycji przekazującej pogłębioną analizę konkretnego zjawiska. Autor bowiem w swoich przekonaniach broni sensowności. I wykorzystuje jego związki z nadzieją: “Jeśli odmawiamy życiu sensu, to wyrzekamy się nadziei. Tylko nadzieja sytuuje przyszłość w naszym życiu i nadaje jej wartość.”[4] Wydaje się stwierdzać, że nadzieja nie może istnieć w próżni – że musi być osadzona w jakimś sensie, skierowana ku czemuś, ku jakiemuś celowi lub położona w kimś (a może w Kimś). Opowiadając się za sensownością, broni celowości i broni także wiary, jednak w określonym wymiarze: wiarę uznaje wręcz za nierozłączną towarzyszkę każdej próby odpowiedzi na najważniejsze w życiu pytania. Pisze, że “wszelki dyskurs o sensie istnienia jest dialogiem odmiennych wiar”[5].

Czy wiara jest naiwnością? Może to niepoważne pytanie, bo aż się nasuwa komentarz “zależy w co wierzymy”. Przeformułowując zatem to pytanie, czy pokora jest naiwnością? Pokora wobec niewiedzy, powtarzanie sokratejskiego “wiem, że nic nie wiem” (a choć Sokrates zostaje przywołany jako głosiciel/rzecznik pokory, to jednak całą ironię autor usiłuje pozostawić sobie).

Wobec faktu, że na pewno istnieją tajemnice, gdyż jak stwierdza „Droga postępu to szlak nierozwikłanych tajemnic”[6], nauka próbując sobie z nimi poradzić, jednocześnie wciąż pokazuje nowe obszary nieznanego, eksploruje to, co zaciemnione, podważa oczywistości i nie daje szansy na pewność. Kto bowiem wierzy, że nauka daje pewne odpowiedzi jest uczniem szkoły, która dawno przeminęła.

Choć sam nie wydaje się być postmodernistą (zabawnie przyznaje, że pierwszym, z racji słynnego pytania o prawdę, był Piłat), to przyznaje “(…) niebo nad naszymi głowami nie jest już tak gwiaździste, a prawo moralne tak oczywiste (…)”. Przyznając, że prawda może być niepoznawalna, w relatywizmie i postmodernizmie, które jak twierdzi uznają rację “każdego po trochu”, upatruje niebezpieczeństwo i nie uznaje ich słuszności. Stawia na racjonalizm, nie popierając słów: „wiarą ukorzyć trzeba zmysły i rozum swój”[7]. Zastanawia się, skąd w człowieku wiecznie żywy “teotropizm” (na wzór zwracaniu się roślin ku słońcu, nazywa tak zwracanie się człowieka do tego, co boskie), który przez setki lat ujawniał się różnymi drogami. Może to tylko odpowiedź na samotność?

Zahacza również o konieczność zmian. Pyta, czy współczesny człowiek wierzący, tym bardziej Kościół ma odwagę przystać na zmiany? W tym na zmianę obrazu Boga, którego wyznaje, bo jak pisze “obraz Boga musi rosnąć wraz z nami”. A my jako ludzkość rośniemy, postęp się dokonuje. Okopanie się konserwatyzmem zamkniętym na zmiany nie jest rozwiązaniem, którego według autora potrzebuje Kościół. Wspólnotę wierzących w podobne wartości rozszerza na wierzących w Boga i wierzących w wartości świeckiego humanizmu.  Za słowami ks. T. Halika zapytuje niewierzących: „A w jakiego Boga ty nie wierzysz? Bo może wspólnie podzielamy tę samą niewiarę?” [8]

Gdyby nie światło nadziei, które obrał sobie autor, wynik jego rozważań mógłby doprowadzić do ciemnego i bardzo przykrego miejsca. Ale on pozostaje człowiekiem Nadziei. Dla wiary tę nadzieję pięknie opisuje Tischer: „Mam takie przekonanie, iż chrześcijaństwo Ewangelię ma nie tyle za sobą, ile przed sobą”[9]. Ale nadzieję z lektury mogą wynieść nie tylko chrześcijanie. Nie jest ona niedostępna także dla innych, dla tych “believing without belonging”, ale też dla tych, którzy po prostu tylko szukają nadziei, sensowności lub przynajmniej… nadziei na sensowność.

****

[1] Za słowami piosenki „Trudno nie wierzyć w nic” zespołu Raz, dwa, trzy

[2] „Nadzieja na…” s. 21

[3] Tamże, s. 43

[4] Tamże, s. 18

[5] Tamże, s. 22

[6] Tamże, s. 92

[7] Tamże, s. 189

[8] Tamże, s. 105

[9] Tamże, s. 190

 

Autor:Jerzy Surdykowski; Typ okładki:miękka okładka; Wydawca:Copernicus Center Press; Wymiary:14.0 x 21.5; Ilość stron:256; Rok wydania: 2020

O książce

Nowa książka Jerzego Surdykowskiego to swoisty manifest wiary. W człowieka, w cywilizację, w naukę czy wreszcie, a może przede wszystkim – w Boga. Aby zmierzyć się miejscami z dość śmiałą propozycją autora warto zdać sobie sprawę z jak nietuzinkową osobowością mamy tutaj do czynienia. Surdykowski poprzez swój niezwykły życiorys silnie oddziałuje na słowa i myśli jakimi się z nami dzieli, jest więc zarówno twórcą jak i w pewnym sensie tworzywem, co czyni jego prozę jeszcze bardziej fascynującą. Przypomnijmy, Jerzy Surdykowski to krakowianin, człowiek renesansu lub – jak kto woli – człowiek – orkiestra. Dość powiedzieć, że był marynarzem, inżynierem-elektronikiem, programistą komputerów, stoczniowcem, instruktorem alpinizmu, redaktorem, konsulem, dyplomatą, publicystą, dramaturgiem, reporterem czy pisarzem. Jest autorem między innymi powieści Powracający z morza, czy Oblężenie a także S.O.S, Wołanie o sens czy Paradygmat.

O autorze

Urodzony w 1939 r. W młodości wykonywał wiele zawodów, był marynarzem, inżynierem-elektronikiem, programistą komputerów, stoczniowcem, instruktorem alpinizmu. Jako pisarz debiutował w 1966 roku powieścią Powracający z morza. Od 1969 roku dziennikarz, autor kilku książek publicystycznych i reporterskich. Ostatnio opublikował takie powieści jak m. in. S.O.S., Paradygmat, oraz Pójdę pluć na wasze trumny i Plątawisko a także z: Zbiory esejów filozoficznych: Wołanie o sens, oraz Odnajdywanie sensu. Publikuje w miesięcznikach Odra i Kraków, oraz prowadzi cotygodniowy felieton Advocatus Diaboli (wtorki) w dzienniku Rzeczpospolita.

 

Zobacz także