Wołające przepaście (cz. III a)

Głębia do głębin woła
Do głosu wodospadów Twoich
Ps 42,8a

Niechętnie opuszczałem Kinneret. Choć było miejscem moich nieustannych zmagań, choć otchłań często otwierała przede mną podwoje śmierci, miłowałem je. Ale bardziej jeszcze miłowałem mego brata. Dlatego zostawiłem jezioro za sobą i ruszyłem z biegiem Jordanu; chciałem odnaleźć mego brata i namówić go do powrotu nim sięgnie po niego ręka panujących.

Ludzie naiwnie sądzą, że gdy władca dąży do pokoju czyni to dla ich dobra. Mylą się jednak bardzo. Władający pragnie zazwyczaj jeszcze więcej władzy. I gdy jest przewidujący, to wie, że to właśnie porządek i pokój będą jego sprzymierzeńcami. Dadzą mu bowiem możliwość wprowadzenia prawa. A właściwe prawo potrafi spowodować, że ludzie sami nałożą sobie kajdany i nie będą chcieli ściągać tych, które już im nałożono. Każdy buntujący się, w świetle właściwego prawa, okaże się buntownikiem nie przeciw władzy a przeciw rzeczywistości; będzie występował nie przeciw złym zarządzeniom czy niesprawiedliwościom, a fundamentom świata. I kara, wymierzona buntownikowi, będzie karą słuszną i zgodną z prawem, będzie bowiem przywracała ład świata. A kiedy ujrzą ją inni, zasmakują lęku i tak przydatnej niepewności. Potem wystarczy już tylko podsycać ów lęk i ową niepewność jak ogień, aż pochłonie każdą samodzielną, racjonalną czy krytyczną myśl. Przerażonym stadem kieruje się, co prawda, trudniej, ale za to gnać je można przed sobą nawet nad brzeg przepaści. Korzyść z tego też taka, że w pędzącym stadzie zostanie zadeptany każdy, kto próbowałby z niego się wyrwać czy zawrócić. Dlatego tylko niedoświadczeni i przez to krótkotrwali przywódcy uważali, że władzę umacnia się przez chaos i walkę. Jednak walka i chaos oznacza bezprawie, a bezprawie wcześniej czy później mści się na tym, który je sankcjonuje.

Rzymianie wiedzieli to dobrze. Owszem, podbijali ludy i brali w niewolę narody, ale rozumieli, że to jeszcze nie dawało im władzy nad nimi. Dopiero rzymskie prawo, wprowadzane przez rzymskiego namiestnika, na podbitych terenach przynosiło prawdziwą władzę. I dlatego wraz z legionami przychodził zawsze pokój rzymski, a pokój rzymski trwał zawsze w skrzydlatym cieniu legionów, zaś Cezar mógł nazwać się wprowadzającym ład panem świata i nie było nikogo, kto by temu zaprzeczył. Ci, którzy próbowali zwykle nie żyli długo.

Dlatego nie łudziłem się, że zostawią Zanurzającego w spokoju. Jeśli faktycznie mówił wszystkie te słowa, które do mnie dotarły, to nie mógł zostać zlekceważony. Głosił odważną, ale, według mnie, przede wszystkim samobójczą naukę. I zbyt szerokim echem odbiła się ona w Izraelu by mogła zostać tak po prostu zignorowana. Ludzie zaczynający myśleć są niebezpieczni, zadają pytania. Dlatego zwykle starano się tłumić każdy niepokój, zanim zmienił się w falę, nad którą trudno już zapanować. A wszyscy wiedzą, że bunt najłatwiej się rozprasza, kiedy uderzy się w jego przyczynę.

Pozostawało więc tylko kwestią czasu, kiedy odbiorą Zanurzającemu możliwość przemawiania, całkiem możliwe, że razem z życiem. A kiedy mistrz ginie, wcześniej czy później, giną też jego uczniowie. Nie takiego losu pragnąłem dla mego brata. Być może było to małoduszne, ale życie nauczyło mnie, że żaden z dotychczasowych proroków nie był warty tego, by ginąć wraz z nim. I nie sądziłem, by Zanurzający stanowił wyjątek od tej reguły.

Tak rozmyślając doszedłem, po kilku dniach, do Betanii, gdzie Zanurzający udzielał chrztu i spojrzałem na drugą stronę Jordanu.

Ujrzałem tłumy ludzi: bogaci i ubodzy, pasterze i rolnicy, mieszkańcy wsi i miast, a także kilku celników; a wszyscy siedzący razem, co mnie zastanowiło. Nie spodziewałem się, że będzie ich aż tylu. Po raz pierwszy dopuściłem do siebie myśl, że może jest w tym coś więcej niż mi się wydawało, że może jednak Pan przemówił po długim okresie milczenia. Któż bowiem wie jakim drogami podąża Jego umysł? Ten widok przywrócił mi także wiarę w rozsądek mego brata, bo trudno było mi dotąd pojąć, że tak po prostu odrzucił zarówno Kinneret jak i swoje życie.

Na skraju tłumów, w pewnej odległości od wszystkich, dostrzegłem przedstawicieli kapłanów i Starszych. Ich obecność nie sprawiła mi radości; wskazywała bowiem na to, czego się obawiałem: w Jerozolimie traktują Zanurzającego z pełną powagą, co znaczy, że zwrócił już na siebie uwagę Sanhedrynu, a z tej uwagi rzadko wypływało coś dobrego. Prawdziwy jednak niepokój wzbudził we mnie widok rzymskich legionistów, zbyt licznych, bym mógł uwierzyć, że przyszli, by posłuchać słów żydowskiego proroka, wyznawcy wiary, którą głęboko pogardzali. Po chwili uświadomiłem sobie jednak, że może są tu właśnie po to: aby słuchać, z wielką uwagą, każdego jego słowa.

Pełen coraz gorszych przeczuć, wypatrywałem postaci mego brata wśród uczniów Zanurzającego, mając nadzieję, że przynajmniej stara nie rzucać się w oczy. Jednak nie zdołałem go między nimi wypatrzyć. Przekroczyłem więc Jordan i podszedłem do nich, aby ich wypytać. Ku memu przerażeniu, żaden nie potrafił mi powiedzieć, dokąd poszedł mój brat, ani co się z nim stało. Twierdzili zgodnie, że jeszcze wczoraj był razem z nimi. Ale kiedy naciskałem, milkli, jakby zawstydzeni i uciekali przede mną spojrzeniem, przeto nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że coś ukrywają. Coś wydarzyło się wczoraj i dotyczyło to, w jakiś sposób, mego brata. Nic jednak z nich nie wyciągnąłem. Zostawiłem ich zatem i ruszyłem szukać go między zgromadzonymi. Daremna była jednak moja nadzieja: choć szukałem go cały dzień, nie natrafiłem na żaden jego ślad.

W końcu wróciłem nad rzekę, gotów wszelkimi metodami wyciągnąć prawdę z uczniów Zanurzającego. I, niespodziewanie, stanąłem naprzeciw ich mistrza.

– Czy to ty szukasz Andrzeja? – zapytał, przyglądając mi się z głęboką uwagą.

Lekko zaniepokojony jego badawczym spojrzeniem, ostrożnie skinąłem głową.

 Nie ma go tu. Odszedł.

 Odszedł? – powtórzyłem zaskoczony. – Przecież bym go spotkał…

 On odszedł na pustynię.

Wszystkiego mogłem się spodziewać, lecz nie tego. Syn rybaka? Na pustynię? Z niedowierzaniem patrzyłem na Zanurzającego, próbując odgadnąć powód tak dziwnej i nieprzewidzianej w skutkach, decyzji.

Pustynia zmienia ludzi, podobnie jak czyni to morze. Ale pustynia jest przeciwieństwem morza. Albowiem tak jak morze jest początkiem, tak pustynia jest końcem. Morze było na początku naszego stworzenia, pustynia stała się jego zakończeniem w dniu, kiedy Pan przeklął ziemię z powodu naszego odstępstwa. Stała się przez to pustynia morzem odwróconym i krainą zagłady. Nie ma w sobie życia, niesie tylko śmierć. Jest legowiskiem wężowych potworów, złowrogich tanim, miejscem koczowania demonów, wielorakiego i złowieszczego potomstwa Lilit. Nie można na niej mieszkać, można ją tylko przemierzać, wędrując od jednej oazy ku drugiej. I nigdy nie masz pewności, jaki los ci to przyniesie.

W historii Izraela było aż nadto pustyń i pustkowi. Zapewne były konieczne, ale nigdy nie przestawały być tym, czym były: tyglem doświadczającym, z którego niewielu wychodziło nietkniętych, a każdy przemieniony.

Albowiem pustynia jest granicą światów.

Tak powiedział mi mój ojciec, a ja zawsze ufałem jego mądrości. Zbyt wiele bowiem przeżył burz by marnować słowa na to co nie jest ważne Wracaliśmy właśnie z Jerozolimy, gdzie obchodziliśmy święto Paschy. Głośno narzekałem na uciążliwość drogi i spiekotę dnia, a tęskniąc do chłodnego cienia Kinneret z pogardą wypowiadałam się o miejscach pustych i bezwodnych. Wtedy mój ojciec skarcił mnie, mówiąc:

 Tylko głupi ocenia to, czego nie zna, Symeonie.

 Czyż Elion nie przeklął pustyni? – zapytałem wówczas wyzywająco, bo byłem młody, a młodzi są zwykle pewni swojej wiedzy. – Czy nie odebrał jej źródeł? Czy nie uczynił bezpłodną i nagą?

 Nie, Symeonie – odpowiedział. – Z winy człowieka przekleństwo dotknęło także ziemi. Ale to nie ziemia zawiniła.

Wskazał w kierunku pustyni:

W dniu, kiedy przeklął Pan ziemię z powodu odstępstwa człowieka, – rozpoczął jedną z tych wielu opowieści, którymi ubogacał moją młodość – ta porodziła pustynię. A kiedy ujrzała ziemia suchą i bezpłodną córkę, zapłakała nad nią. I rzekła do Pana: „Panie Światów, cóż zawiniła moja córka, że uczyniłeś ją przekleństwem w oczach całego stworzenia? Stała się mieszkaniem demonów, węży i legowiskiem smoków. Odtąd każdy, kto na nią zabłądzi, będzie ją przeklinał. Czy Twoja sprawiedliwość karze niewinnego”? „Źródła pustyni okażą się cenniejsze niż źródła gór – odpowiedział wówczas Pan. – Stanie się źródłem nauki. To na pustyni pojawi się Prawo”. „Co da Prawo przeklętej? – pytała dalej ziemia. „Pokaże drogę, która powiedzie z powrotem. A wówczas pustynia stanie się ogrodem”.

Zamilkł na chwilę, po czym mówił dalej:

– Nasi mędrcy, którzy dniem i nocą badają i rozważają Słowo Pańskie, twierdzą, że pośród tysiąca błędnych dróg pustyni jest jedna prawdziwa. Wiedzie ona nie na drugą stronę pustyni, ale dalej, na drugą stronę rzeczywistości, tam gdzie jak palma kwitnie sprawiedliwość, zaś radość i błogosławieństwo rozrastają się jak cedr na Libanie. Eden, Symeonie, bowiem nie został zabrany z tego świata. Został od niego oddzielony. Pustynia pojawiła się między nim a człowiekiem. Ale droga wiodąca doń została zachowana. Znał tę drogę sprawiedliwy Szet, podążali tą drogą synowie Izraela, zanim ich szemranie, nieufność a w końcu ich niewierność nie pomieszały szlaków. Tak, że doszli tylko na drugą stronę pustyni, a mieliśmy iść znacznie dalej. Spośród synów Izraela jeden tylko Mojżesz okazał się godny dojść do samego końca. On to, powiadają mędrcy, ujrzał ową drogę przed sobą i podążył nią. W dniu, w którym synowie Izraela stanęli nad brzegiem Jordanu, on stanął nad brzegiem czterorakiej rzeki wypływającej z Edenu i nawadniającej cały okrąg ziemi. W dniu, w którym synowie Izraela doszli do Ziemi Kanaanu, on doszedł do Ziemi Stworzenia. „Każdy – powiadają, – kto zachowuje Prawo Pańskie, może odnaleźć ową drogę. Albowiem jest to droga święta. Nieczysty jej nie znajdzie”.

 Ale Mojżesz umarł…

 To dlaczego jego kości nie spoczęły w ziemi Izraela? Czy ten, który wywiódł Izraela z Egiptu był mniej godny tego zaszczytu, od tego, który Izraela do Egiptu sprowadził? Dlaczego powiedziano, że pogrzebał go Pan, i nie dowiedział się nikt o jego grobie? Nie, Symeonie. Mojżesz dotarł na drugą stronę pustyni. Podobnie było z Eliaszem. Oni też odnalazł tę drogę. Albowiem pustynia jest granicą światów.

Dostrzegałem mądrość w słowach mego ojca, ale mimo to nie potrafiłem zaufać pustyni. Była zbyt podstępna. Łudziła nadzieją, fałszywymi mirażami i zabijała, kiedy człowiek prawie doszedł do jej granic. Inaczej niż morze, nad którym się wychowałem. Morze zawsze było uczciwe. Nie oszukiwało bliskością brzegu. Nie zsyłało fałszywych obrazów. Kiedy wypływałeś na głębie, a dokoła był tylko horyzont, wiedziałeś, że możesz zginąć. Ale ziemia, którą wypatrzyłeś była ziemią. I mogłeś być pewien, że jeśli starczy ci szczęścia, siły i umiejętności, masz szansę do niej dotrzeć. A gdy brzeg był skalisty wiedziałeś, czego się spodziewać. Nie miałeś pretensji do morza, wszak z własnej woli wkroczyłeś w jego dziedzinę. Kiedy byłeś na morzu czułeś, że żyjesz, nawet w najgorszej burzy; a z każdym dniem na pustyni, doświadczałeś śmierci. Czułeś, że umierasz. Bo pustynia jest jak śmierć. Nagle staje w poprzek drogi i zmusza cię byś w nią wszedł. Zmusza cię byś się w nią zagłębił. A kiedy próbujesz ją obejść okazuje się, że jest już wszędzie, dookoła ciebie.

Dlatego unikałem pustyni, jak unika jej każdy myślący człowiek. Nie wystawia się Pana na próbę, ale nierozsądnie jest wystawiać na próbę także samego siebie. A teraz mój brat poszedł na nią. Opuściłem dla niego jezioro, aby podążyć za rzeką. Czy będę umiał opuścić teraz i rzekę, aby udać się na pustynię? Przemierzać miejsca, do których, jako rybak i syn wody, czułem głęboką niechęć? I dokąd mnie zaprowadzi to poszukiwanie? Czy będę musiał zejść do otchłani?

 Co syn wody może znaleźć na pustyni, czego nie dało mu jezioro i rzeka? – zapytałem mimowolnie.

Zanurzający ponownie obdarzył mnie swoim pełnym uwagi spojrzeniem i odpowiedział:

 Swego mistrza.

Wzdrygnąłem się cały. Mój brat go porzucił? Tak po prostu odszedł do innego rabbiego? Był zawsze człowiekiem, który miał tylko jedno słowo. Teraz zrozumiałem te dziwne spojrzenia uczniów.

Ale w Zanurzającym nie było ani gniewu, ani rozczarowania, tylko jakaś napięta uwaga.

 Wiem, że będziesz chciał pójść za nim – rzekł, a kiedy zastanawiałem się, co chciał przez to powiedzieć, dodał:

 Jest coś, co musisz zrobić najpierw. Chodź ze mną.

Ku memu zaskoczeniu, posłuchałem go od razu, choć wiedziałem, dokąd mnie prowadzi. Było coś takiego w Zanurzającym, co budziło szacunek i nakazywało posłuszeństwo. Nie brało się to z jego pustelniczego wyglądu, ani z jego pełnych gorliwości słów. Było jakby z zewnątrz. Spoczywało na nim jak ciężar, ale ciężar życiodajny. Spotkałem kilku samozwańczych proroków, a choć niewątpliwie mieli dar przemawiania, a często też odmiennie od wszystkich się ubierali, brakowało im owej przytłaczającej Obecności Pana, Obłoku cięższego niż fundamenty świata; owego tajemniczego Ducha, który napełnia świat tchnieniem wszechmocy i siedmiorakim światłem. Zanurzający miał Go w nadmiarze. W jego oczach, choć on sam nie był wiele starszy ode mnie, widać było doświadczenie, przynależące zwykle ludziom, którzy przeżyli już swoje życie i teraz spokojnie wyglądają końca. Było w nich coś, co przywodziło mi na myśl starego rybaka, który przeżył wiele burz i nie wszystkie na tym tylko świecie; który otwiera przed terminującymi ścieżki powrotu. Teraz zrozumiałem, dlaczego tylu ludzi przychodziło by go posłuchać i przyjąć obmycie z jego rąk. On był tym, który nadzieję czynił rzeczywistą. Zrozumiałem też, dlaczego mój brat został u niego – być może, kilka lat wcześniej, zanim naznaczyła mnie miłość i śmierć, sam bym u niego pozostał. Więc, tym bardziej, nie mogłem pojąć, dlaczego go opuścił.

Doszliśmy do brzegu Jordanu i nie zatrzymując się wkroczyliśmy w jego nurt. Wody opływały mnie łagodnie, ale z każdym krokiem czułem jak woda przybiera, jak mnie osacza, wznosi się ku mnie i we mnie sięgając ku memu życiu. Weszliśmy głębiej i woda sięgnęła mi piersi. Nagle poczułem, jak wypłukują ze mnie moje życie, które wraz z nurtem Jordanu odpływa tam, gdzie wody stają się martwe. I całe moje życie także staje się martwe. Dotknięty realnością tego doświadczenia próbowałem się cofnąć. Pojąłem bowiem gdzie się znajduję: w Głębokich Wodach, przedwiecznych Przepaściach, o których każde rybackie dziecko wie, że tak naprawdę nigdy nie odeszły. Zostały zamknięte skałą Pana, ale sączą się nieustannie, zaś ci, którzy na nie natrafili, zostają odmienieni.

Było już jednak za późno na sprzeciw. Jedno życie odpłynęło ode mnie, drugiego jeszcze nie otrzymałem. Stałbym się gorszy niż demon pustyni gdybym się teraz wycofał. Nigdy bym siebie nie odnalazł. Nie było ucieczki, chyba, że nicość i pustkę.

Dłoń Zanurzającego spoczęła na mojej głowie. Wiedziałem, czego oczekuje ode mnie i bałem się. Ja rybak, bałem się pośród wód. Nie samej wody, ale tego, czym naprawdę była i tego, co miało się stać. Nieuchronnego, które osaczyło mnie wodami Jordanu

Tego dnia zrozumiałem synów Izraela stojących pomiędzy wojskiem Egiptu a Morzem Sitowia. Nie było powrotu do Egiptu, opuścili go i Egipt wystąpił przeciw nim. Przed nimi była głębia. Mogli wybierać między śmiercią, a śmiercią. Zaufali wówczas słudze Pana. I odkryli tajemną ścieżkę na pośród odmętów. Przez morze także można przejść na drugą stronę rzeczywistości.

Chciałem wierzyć, że Zanurzający jest sługą Pana i potrafi wskazać drogę pośród Przepaści. Chciałem wierzyć, że i Jordan podobnie otworzy się przede mną i ujrzę nowe życie po jego drugiej stronie. Bo czy nie był on granicą światów za dni Jozuego?

Z górnego biegu Jordanu, od Kinneret, nadchodziła fala. Była potężna i obmywała gwiazdy. A przecież poza mną i Zanurzającym, który patrzył na nią ze spokojem, nikt inny jej nie dostrzegł. Nie mogłem wiedzieć, co mi przyniesie. Ale widziałem, że zbliża się ku mnie coraz szybciej, jest coraz bliżej, wznosi się wysoko i przesłania wszystko.

 Zanurz się – rozkazał, ten, który zanurzał, Głosem, któremu nie można się było sprzeciwić. Głosem starszym niż wody. Wtedy zrozumiałem, dlaczego takie nadał sobie imię. Był Nim, w jakiś sposób. I poczułem, że ten uobecniony Głos wskazuje mi drogę jedyną, słuszną i właściwą.

Zanurzyłem się.

Fala opadła.

Przykryły mnie wody.

 

 


Wpisy blogowe i komentarze użytkowników wyrażają osobiste poglądy autorów. Ich opinii nie należy utożsamiać z poglądami redakcji serwisu Liturgia.pl ani Wydawcy serwisu, Fundacji Dominikański Ośrodek Liturgiczny.

Zobacz także

Agnieszka Myszewska-Dekert

Agnieszka Myszewska-Dekert na Liturgia.pl

Matka pięciorga dzieci. Z wykształcenia pedagog rodziny i katecheta. Pisze artykuły, tworzy opowieści a także chrześcijańskie midrasze. Zafascynowana Pismem Świętym jako żywym Słowem i Przestrzenią w której "żyjemy, poruszamy się i jesteśmy", stara się Je coraz bardziej poznawać i zgłębiać. Publikowała w kwartalniku eSPe i miesięczniku List. Autorka książek: "Modlitwa - nieustanna wymiana miłości" (Kraków, 2001) oraz "Cynamon i Marianna. Baśń inicjacyjna" (Kraków 2015).