Muzyka liturgiczna – co dalej?

Nie będę ukrywał, że o tym, co tu napisze nie chciałem mówić głośno, ale powiem. To, co skłoniło mnie do wypowiedzi na temat „śpiewów dominikańskich” był tekst Uli Rogali, za który bardzo dziękuję, bo jest dobry i mądry. A liczba komentarzy do niego pokazuje, jak bardzo żywy i aktualny to temat.

Na początku garść wspomnień. Nigdy nie ukrywałem, że to, co szczególnie przyciągnęło mnie do dominikanów, to właśnie liturgia, śpiew liturgiczny. Pamiętam jak 14 lat temu od mojego znajomego księdza dostałem pierwszy śpiewnik „Niepojęta Trójco” (ten kserowany). Chłonąłem te utwory, uczyłem się głosów, próbowałem uczyć innych, sam nawet zacząłem pisać coś „na wzór”. Zakon mi to umożliwił, pojawiły się własne utworki. Pierwszy z nich, „Daj mi, o Panie”, nawet znalazł się na płycie Duszo Chrystusowa.. Pisanie muzyki – to zawsze było wyzwanie, jakieś poczucie odpowiedzialności, dawało wiele radości, czasami poczucie porażki.

Dzisiaj, po tych kilku latach mam wrażenie, że stoimy na zakręcie. Chociaż ciągle powstają nowe utwory, pojawiają się nowi, młodzi kompozytorzy, za których należy dziękować, mam wrażenie, że coś powoli się wyczerpuje. Ula pisała o zaletach i wadach budowy naszych utworów. Bez wątpienia wielką zaletą jest to, że umożliwiają one czynne uczestnictwo w liturgii wiernym; Kościół śpiewa – powiedzielibyśmy. W wadach zauważyła niebezpieczeństwo „znużenia schematem w melodii”. Myślę, że w jakimś sensie to już się dokonuje; podobnie w harmonii: opóźnienia w kadencjach z 4 na 3 są piękne, ale mam już ich przesyt. Piszę szczególnie o sobie. W moim komputerze mam katalog pt. „Niedokończone”, a w nim krocie zaczętych pieśni, których już pewnie nie skończę. Mam wrażenie nieustannego powtarzania, że już gdzieś to słyszałem.

Niedawno pewien z braci pożyczył mi jedną z ostatnich płyt tego, od którego wszystko się zaczęło – A. Gouzesa OP. Wielkim zaskoczeniem było dla mnie, że francuski dominikanin, który wypracował swój oryginalny, rozpoznawalny styl, zmienił koncepcję i charakter swoich nowych utworów. Są to utwory dużo trudniejsze, polifoniczne. Nie wiem, co kierowało kompozytorem, może również świadomość, przeświadczenie, że warto szukać czegoś dalej, może nie warto stać w miejscu?

Niedawno przejrzałem spis utworów, które mają znaleźć się w nowym tomie śpiewnika Niepojęta Trójco. Zauważyłem, że wiele utworów to opracowania tradycyjnych pieśni liturgicznych. Można tłumaczyć to różnie: na pewno pierwszym kryterium będzie ciągłe odkrywanie naszej tradycji, piękna niekiedy wiekowych, XVI, XVII-wiecznych pieśni. Ale, czy nie jest przypadkiem tak, że sięganie do tradycyjnych śpiewów nie jest przejawem pewnego „znużenia schematem melodii”, czy też inaczej, świadomością tego, że niezmiernie trudno napisać melodię piękną, w miarę prostą, ale nibanalną, nie-filmową, nie-rozrywkową?

Pytanie kolejne, które mi się nasuwa, to w jaki sposób nawiązywać do chorału, co sugeruje Ula? Ostatnio sięgnąłem ponownie do nagrań motetów M. Durufle, opracowanych na podstawie antyfon i Hymnów gregoriańskich: Ubi Caritas, Tota Pulchra es, Tu es Petrus i Tantum ergo. Kompozycje mistrzowskie, misternie skonstruowane, ale raczej nie widzę możliwości wykonywania ich na liturgii. Usłyszeć możemy je jedynie na koncertach zawodowych chórów. Pamiętam jedną próbę zaśpiewania Ubi Caritas w opracowaniu Durufle w naszej krakowskiej Bazylice podczas liturgii Wielkiego Czwartku. Chociaż się udało, pamiętam, że dla śpiewaków była to droga przez mękę (mam nadzieję, że dla modlących się osób nie), kolejna próba nie została podjęta.

Z radością też obserwuję, że w naszej krakowskiej liturgii pojawia się wreszcie chorał. Bracia już od jakiegoś czasu śpiewają w niedziele gregoriańskie części stałe. Więcej chorału pojawiło się również podczas Triduum Paschalnego. Uważam, że nowa muzyka liturgiczna powinna wejść w dialog z chorałem. Pięknym przykładem dla mnie jest Magnificat z nowej płyty Pawła Bębenka, który uważam za najlepszy utwór z tej płyty.

Na koniec uwaga chyba najistotniejsza. Mam świadomość, że wszystkie postawione tu pytania i nieśmiały postulat szukania nowego, aczkolwiek zakorzenionego w tradycji języka muzycznego, mają bardzo cienką granicę i trzeba je stawiać ostrożnie. Zawsze istnieje niebezpieczeństwo, że przestrzeń liturgii stanie się poletkiem doświadczalnym dla eksperymentujących i poszukujących kompozytorów, a tego na pewno nikt z nas nie chce. Trzeba uważać. Najważniejszy jest Pan Bóg a pieśń ma kierować na Niego, na Niego otwierać i pokrzepiać serca modlących. Wreszcie pewnie najlepszym kryterium będzie modląca się wspólnota, która pojawiające się „nowe – nowe” pieśni uzna za swoje. 


Wpisy blogowe i komentarze użytkowników wyrażają osobiste poglądy autorów. Ich opinii nie należy utożsamiać z poglądami redakcji serwisu Liturgia.pl ani Wydawcy serwisu, Fundacji Dominikański Ośrodek Liturgiczny.

Zobacz także

Dawid Kusz OP

Dawid Kusz OP na Liturgia.pl

Dominikanin. Święcenia kapłańskie przyjął w 2005 roku. Prowadził liczne warsztaty muzyki liturgicznej w kraju i za granicą. Dokonał nagrania czterech płyt, w tym dwóch autorskich. Wykłada chorał oraz śpiew liturgiczny w Kolegium Filozoficzno-Teologicznym oo. Dominikanów w Krakowie; prowadzi zajęcia dydaktyczne we Wrocławskim Studium Wokalno-Liturgicznym oraz Szkole Śpiewu Liturgicznego w Warszawie. Decyzją ks. kard. Stanisława Dziwisza został włączony w skład Komisji ds. Muzyki Kościelnej Archidiecezji Krakowskiej.